Śledztwo w sprawie afery w ZUS się przeciąga

Choć sprawą afery w legnickim oddziale ZUS jeleniogórska prokuratura zajmuje się już od przeszło trzech miesięcy, dziś na próżno szukać przełomowych ustaleń w ich śledztwie. Powód? Opieszałość centrali Zakładu, która zaledwie kilka dni temu przekazała dokumenty z wewnętrznej kontroli.

Wracamy do sprawy „rodzinnego interesu” w legnickim oddziale Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Przypomnijmy, że sprawą zajmuje się dziś Prokuratura Okręgowa w Jeleniej Górze, która wszczęła śledztwo po zawiadomieniu od centrali Zakładu, złożonym w efekcie kontroli oddziału przy ul. Grabskiego.

– Kontrola wykazała nieprawidłowości w pracy oddziału. Część naszych klientów, korzystając z pewnego rodzaju układu czy bliskich relacji z pracownikami, niejednokrotnie były to bowiem rodziny, pozwalali sobie na płacenie w krótkim okresie czasu bardzo wysokich składek, a potem przez długi czas pobierania zasiłków chorobowych. Pracownicy uwikłani w ten proceder nie do końca nadzorowali ten proces, a raczej świadomie nie weryfikali podstaw płaconych składek, prawidłowości zwolnień lekarskich czy ich wykorzystania – tłumaczył wtedy Wojciech Andrusiewicz, rzecznik prasowy ZUS.

We wrześniu prokuratorzy przesłuchali pierwsze osoby zamieszane w legnicką aferę.

– Śledztwo będzie dotyczyło wielu osób, z różnych szczebli oddziału ZUS. Nie możemy jednak podać konkretnej liczby, ponieważ sprawa jest rozwojowa. Niewątpliwie śledztwo będzie miało charakter wielowątkowy – zaznaczył Tomasz Czułowski, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Jeleniej Górze.

Dziś trudno spodziewać się nowych wieści w sprawie ustaleń prokuratury. Powodem – brak wyników z kontroli ZUS, które były podstawą do złożenia zawiadomienia. Te dotarły do Jeleniej Góry zaledwie kilka dni temu.

– To kilka kartonów dokumentów. Obecnie analizujemy te materiały. Zawarte w nich ustalenia są niezwykle istotne – ucina prokurator Czułowski.

Dodajmy, że „rodzinny interes”, który nad Kaczawą rozkręcili pracownicy oddziału ZUS, mógł przynieść korzyści w kwocie co najmniej 2 mln zł. Szczegóły sprawy jako pierwsza opublikowała „Gazeta Wyborcza”. Jej dziennikarze ustalili, że proceder miał trwać od 2011 r.

Dodaj komentarz