Co nas czeka, jeśli w ciągu najbliższych trzech miesięcy nie wrócimy do życia sprzed pandemii? Co doradzić przedsiębiorcy, dla którego jedynym rozwiązaniem jest dziś zwalnianie pracowników? Jaką rolę w zażegnaniu kryzysu w naszym regionie może odegrać KGHM? O obecnej sytuacji i scenariuszach na najbliższe miesiące rozmawiamy z Adamem Gizickim, wiceprezesem Stowarzyszenia Niepokonani 2012.
Jest pan rozpoznawany jako osoba walcząca o prawa przedsiębiorców, m.in. z ramienia Stowarzyszenia Niepokonani 2012. Sytuacja, w jakiej obecnie znaleźli się właśnie przedsiębiorcy jest… niepokojąca?
– Powiedziałbym, że sytuacja zaczyna mieć znamiona krytycznej. Widzimy przecież, że rządy innych krajów bardzo szybko podjęły decyzję o umarzaniu podatków i dopłacaniu do pensji. Nasz rząd przygotował tarczę antykryzysową za ponad 200 miliardów, która nic nie daje.
Właściciele małych i dużych firm grzmią dziś, że prolongowanie składek ZUS należy zastąpić ich umarzaniem. „Dlaczego mam w przyszłości zwracać pieniądze, których nie zarobię?” – pytają.
– Zdecydowanie, to pierwsza rzecz. I ustalmy, że mówimy wyłącznie o umarzaniu na czas nieokreślony. Druga sprawa: państwo powinno dokonywać natychmiastowego zwrotu VAT-u należnego przedsiębiorcom. Po trzecie: wstrzymać pobieranie podatków CIT i PIT. Zdaję sobie sprawę, że dla budżetu państwa to katastrofa ekonomiczna, ale rząd powinien był pomyśleć o tym wcześniej, zanim lekką ręką rozdał miliardy na programy socjalne, zamiast tworzyć rezerwy na kryzys, który przecież już pukał do naszych drzwi.
Pandemii nie przewidział jednak nikt.
– To ogromne zagrożenie dla życia ludzi, ale kiedyś się skończy. Wyjdziemy z pandemii i wejdziemy prosto w kryzys, jakiego nie było od czasu krachu na nowojorskiej giełdzie w 1929 r. Wtedy zaczną się dla nas ogromne problemy. Polska nie poradzi sobie z tym samodzielnie. To muszą być połączone działania ekonomiczne całego świata.
Jaki scenariusz może pan dziś nakreślić?
– W ciągu kilku najbliższych miesięcy polskie firmy zaczną masowo upadać. Bezrobocie wzrośnie dwu- lub trzykrotnie. Ludziom zacznie wtedy brakować pieniędzy na życie, a to da początek społecznym niepokojom. Nie wiem, do czego może to doprowadzić.
Legnica, podobnie jak wiele innych polskich miast, pracuje nad pakietem wsparcia dla lokalnych firm. To jednak dopiero rozstrzygnięcia na szczeblu centralnym mogą przynieść realny oddech.
– Patrząc przez pryzmat Legnicy? Miasto, które jest trupem ekonomicznym, zadłużonym po szyję, nie jest w stanie pomóc dużym przedsiębiorcom. Nie mamy rezerw finansowych, dlatego pomoc ma polegać na umorzeniu części podatków. To doprowadzi do sytuacji, w której miasto nie będzie miało wpływów, będzie więc musiało się jeszcze bardziej zadłużyć. To natomiast przywodzi na myśl przypadek Detroit, prawda? Miastom brakuje środków, by pokryć koszty funkcjonowania. Przecież np. pieniądze na oświatę – szkoły, przedszkola, żłobki – pochodzą z dotacji celowej z budżetu państwa.
Nie demonizuje pan? Legnicy daleko do Detroit – miasta przemysłowego, opartego na dużych zakładach.
– Mamy Legnicką Specjalną Strefę Ekonomiczną. A z innych krajów cały czas płyną do nas przecież wieści o wygaszaniu kolejnych zakładów. To w końcu do nas dotrze, kwestia tylko: kiedy? Wtedy zabraknie miejsc pracy, a Legnica polegała przecież dotychczas właśnie na LSSE.
Jakich rozwiązań możemy szukać już dziś, mając świadomość tego, co może nas niebawem czekać?
– Odpowiedzialność za region powinien wziąć KGHM, bo to dzięki niemu pracę ma kilkadziesiąt tys. ludzi. Koncern powinien dołożyć się do funkcjonowania. Choćby Fundacja KGHM, której celem jest przecież pomaganie ludziom. KGHM mógłby stworzyć fundusz wsparcia dla małych i średnich przedsiębiorstw, które przez wiele lat pracowały na jego rzecz, świadcząc różne usługi. Warto podać im dziś rękę. Kto może to zrobić, jeśli nie KGHM?
Doradza pan firmom jako zewnętrzny dyrektor finansowy. Zainteresowanie takim wsparciem wzrosło w ostatnich tygodniach?
– Oczywiście, bo sytuacja jest kryzysowa, a przedsiębiorcy szukają ratunku. Proszę wierzyć, że odbieram rekordową ilość telefonów. Do tej pory moja praca polegała głównie na pomocy w zbilansowaniu kosztów z przychodami. A jedyne, co robią dziś właściciele firm, to zwalnianie ludzi. Dlatego najczęstszym pytaniem, jakie od nich słyszę brzmi: czy mam już zwalniać?
Co pan odpowiada?
– To nie jest łatwe. Ze społecznego punktu widzenia, utrzymanie miejsc pracy jest niezwykle ważne. Z ekonomicznego punktu widzenia? Wystarczy analiza dokumentów firmy i wiem, że nie ma innego wyjścia, bo wsparcie rządowe jest niewystarczające. Jeśli rynek się nie otworzy; nie zaczniemy normalnie funkcjonować; nie wytworzymy wewnętrznego popytu… W ciągu dwóch lub trzech miesięcy znajdziemy się w fatalnej sytuacji. Będzie to poważny problem finansowy.
Optymistyczny scenariusz: wracamy do życia sprzed pandemii w ciągu 2-3 miesięcy?
– Tak. Z pandemią walczy cały świat, dlatego liczę na to, że szybko wynajdziemy i wdrożymy szczepionkę. Dopiero to pozwoli na powrót do normalnego życia. W przeciwnym razie… Jestem głębokim pesymistą. Kryzys z pewnością będzie. Pytanie brzmi: na ile okaże się krwawy w skutkach. Liczmy więc na to, że uda nam się wspólnie opanować sytuację. Mam oczywiście na myśli cały świat, nie tylko Polskę.
Do przewidywania wydarzeń potrzebne jest opanowanie, zimna kalkulacja.
– Już dziś powinniśmy myśleć, co będzie po zwalczeniu pandemii. Leczymy bowiem skutki, zamiast myśleć perspektywicznie. Jeśli nasza łódka zaczyna przeciekać, powinniśmy najpierw skupić się na zatkaniu dziury, a nie wylewaniu wody. Ludzie myślą dziś jednak emocjonalnie, brakuje racjonalnego podejścia. Ostatnie, czego nam potrzeba, to panika społeczeństwa. Nie siejmy więc defetyzmu. Razem możemy zwalczyć pandemię i pokonać kryzys, który nadejdzie.
Tego sobie życzmy. Dziękuję za rozmowę.