Od lat stanowią muzyczną wizytówkę Lubina. Ale i nie tylko muzyczną, bo w stolicy polskiej miedzi trudno spotkać osobę, która chociaż raz nie słyszałaby o Śwince Halince. W tym roku zespół obchodzi swoje 25 urodziny. 2 maja nadarzy się doskonała okazja, żeby uczcić ten piękny jubileusz. Własnie tego dnia artyści zagrają wyjątkowy koncert na lubińskich błoniach. Oprócz nich na scenie pojawią się również inni muzycy wielkiego formatu. Między innymi o tym, kto wystąpi podczas tegorocznych majówek w Lubinie oraz o 25-letniej działalności zespołu Świnka Halinka, rozmawiamy z jej charyzmatycznym liderem i wokalistą Rafałem „Belushim” Ratajczakiem.
W tym roku Świnka Halinka obchodzi 25-lecie swojej działalności. Opowiedz nam jak to się wszystko zaczęło?
Zaczęło się to bardzo zabawnie, dlatego, że z moim kolegą Piotrkiem „Gienkiem” Gierakiem, który tworzył ten zespół ze mną, bywaliśmy często na różnych wspólnych ogniskach i grywaliśmy piosenki. Czasami wychodziło nam coś swojego, czasami coverowego. Ogólnie lubimy się dobrze bawić. Było to połączone z tym, że działałem wtedy w nieistniejącym już Domu Kultury „Żuraw”. Robiłem tam swoje teatry, performance’y i inne bardzo fajne działalności. Po jednym z takich performance’ów muzycznych, gdzie i „Gienek” się udzielał i ja się udzielałem, trochę jako reżyser, trochę jako aktor, założyliśmy kapelę. Zaprosiliśmy do współpracy Rafała Podwysockiego „Dziadka” vel. Kubła, który jest muzykiem jeszcze starszym od nas. On grywał jeszcze w latach 80-tych w lubińskich kapelach punkowych, m. in. w znanej J23. Później doszedł kolejny kolega perkusista Andrzej Buchowiecki, też doświadczony muzyk. I tak właściwie z radości grania powstała Świnka Halinka.
A skąd pomysł na nazwę zespołu?
Bardzo zabawna historia. Zawsze opowiadamy, że pierwsze nasze próby odbywały się w nieczynnej świniarni u cioci Halinki i ku pamięci zjedzonych przez nas świnek i cioci zespół przyjął taką nazwę. Ale tak naprawdę to nie wiem, już tego nie pamiętam. Prawdopodobnie ktoś rzucił świnka, ktoś inny dodał choinka, jeszcze inny Halinka. Stwierdziliśmy, że chyba lepiej Halinka i została Świnka Halinka.
Obecnie w składzie macie pięciu muzyków. A ile przez te ćwierć wieku osób przewinęło się przez Wasz zespół?
Z tego starego składu zostałem tylko ja i „Dziadek”. Z Kubą Regulskim, który gra na perkusji, z Pawłem Kochanowskim, który gra na akordeonie, to już gramy kilkanaście lat. Osiem lat temu doszedł do nas gitarzysta Andrzej Miller ze Złotoryi. Kiedyś staraliśmy się przeliczyć, ile osób przewinęło się przez nasz zespół, które kiedykolwiek zagrały koncert z nami, to wyszło nam 34 albo 35. Powielali się i perkusiści i gitarzyści i basiści. Byli dodatkowi instrumentaliści, akordeoniści. Byli trębacze, saksofoniści. Były dziewczyny, które śpiewały w chórkach. Byli koledzy, którzy pomagali mi śpiewać. Dużo osób się przewinęło przez zespół, a tak naprawdę na stałe byłem tylko ja. Nigdy się z nim nie rozstałem. Jestem w Śwince od samego początku do dzisiaj. Czasami gdy „Dziadek z jakichś powodów nie mógł zagrać, to na kilka koncertów braliśmy innych basistów. Niejednokrotnie byli to ludzie, którzy gdzieś nas usłyszeli i powiedzieli, że gdyby coś się działo, to oni chętnie zagrają i że znają cały nasz materiał. Między innymi parę razy z nami zagrał kolega Harris z Kamiennej Góry, który obecnie jest basistą zespołu KAT, kultowej kapeli metalowej. Występowali z nami bardzo różni muzycy, których gorąco pozdrawiam.
Czy to prawda, że Wasza historia pokrywa się trochę z historią Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy?
Zgadza się. Pamiętam, że nasz pierwszy pełny koncert, taki oficjalny, który trwał ok. 30 minut, odbył się na drugiej edycji Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w Polkowicach. To był 1994 rok. W tym roku orkiestra obchodziła 26 lat, czyli podobnie jak my. Obchodzimy wprawdzie 25-lecie, ale tak naprawdę już od 26 lat się wspólnie spotykamy i gramy.
Osiem lat temu zagraliście koncert na przystanku Woodstock. Jakie były Wasze inne największe albo najbardziej pamiętne koncerty?
Faktycznie, udało nam się zagrać na Woodstocku osiem lat temu. To było na dużej scenie folkowej, nie na tej głównej. Ta scena folkowa przy ASP jest bardzo fajna. Genialne kapele tam grają i bardzo dużo ludzi przychodzi. Musze przyznać, że to był fajny koncert, chociaż trwał tylko niecałe 40 minut. Pamiętam, że przed naszym występem rozegrały się sceny dantejskie w sensie atmosferycznym, czyli lał deszcz i była burza. Ludzie nagle zniknęli. Nikogo nie było. Obawialiśmy się, że będzie totalna klapa. Okazało się, że momentalnie kiedy wyszło słońce i za parę minut, kiedy włączyli aparaturę i mogliśmy już zagrać, to cały plac przed sceną się zapełnił. Pojawiło się tam naście tysięcy ludzi. Wiele osób z flagami śpiewało nasze piosenki. To był ten występ, który doszedł do skutku, ale powiem nieskromnie, że kiedyś miał być jeden przystanek Woodstock w zupełnie innym miejscu, blisko morza, gdzieś pod Lęborkiem. Nie pamiętam, który to był rok. Ostatecznie on się nie odbył, bo się ludzie zbuntowali. Tam byliśmy zakontraktowani na główną scenę, ale niestety tak się zdarzyło, że do niego nie doszło.
Ile średnio koncertów gracie w ciągu roku?
Ja nie archiwizuje tego tak dokładnie. Paweł się tym zajmuje. Ogólnie bardzo dużo koncertów gramy. Rocznie od kilkunastu do kilkudziesięciu. Były takie lata, że graliśmy od maja do września ponad 20 dużych plenerów, czyli juwenalia, dni miast, jakieś festiwale, przeglądy. Do tego dochodziły jeszcze koncerty klubowe na jesień, zimę i wiosnę. Ciężko to wszystko zliczyć. Ale gramy i to gramy po całej Polsce. Parę razy udało nam się wygrać jakieś przeglądy, m.in. tutaj w Lubinie o puchar prezydenta, ale też w Legnicy, w Wałbrzychu czy we Wrocławiu. Dostawaliśmy nagrody na Brok&Roll Festiwal, w Węgorzewie, były różne wyróżnienia, ja dostawałem też indywidualne. Pojawialiśmy się w wielu miejscach, z czego się bardzo cieszymy. Lubimy grać i małe koncerty dla małej publiczności w klubach czy pubach, ale też duże koncerty. I nie wybrzydzamy. Jak zapraszają nas na dożynki to też gramy. Dlaczego nie? Gramy też na weselach. Jesteśmy dla ludzi po prostu.
Jesteście zespołem typowo koncertowym. Czy macie na koncie też jakieś płyty?
Z naszymi płytami to jest tak, że pierwszą wydaliśmy jakieś 20 lat temu. Była to niepełna „EP-ka”, następnie wydaliśmy ją na pełnej „EP-ce”, później była jakby wznowiona. Nie nagrywaliśmy przez wiele, wiele lat i w końcu nagraliśmy płytę „Świnie w kosmosie”. Została ona wydana w tamtym roku przez wytwórnię Rockers we Wrocławiu przy współudziale Ośrodka Kultury Wzgórze Zamkowe, a obecnie Muzeum Historycznego w Lubinie oraz Centrum Kultury Muza. Są na niej piosenki zawarte na wcześniejszych wydawnictwach, ale w nowych aranżacjach, na nowo nagrane plus parę nowych rzeczy.
W Waszym składzie jest trzech muzyków pochodzących ze Złotoryi: Paweł Kochanowski, Kuba Regulski i Andrzej Miller. Często bywasz w tym mieście? Co o nim myślisz?
Gdyby moje życie zawodowe i mojej małżonki nie było związane z Lubinem to myślę, że bym się przeprowadził do Złotoryi. To jest miejsce, które kocham. Często tam bywam, mam tam wielu przyjaciół. To miasto ma na mnie bardzo dobry wpływ. Jak przedstawiam naszych muzyków ze Złotoryi podczas koncertów to zawsze żartuję, że są z miasta złota i szpitali psychiatrycznych. Jeśli chodzi o złoto to oczywiście Mistrzostwa Polski w Płukaniu Złota. Tam też grywaliśmy parokrotnie na dużych imprezach plenerowych, gdzie bardzo się ludziom podobało. Nad Zalewem i nie tylko. Dość często mamy możliwość bycia w Złotoryi, sam też bywam prywatnie w tym mieście. Bardzo mi się ono podoba. Duże pozdrowienia dla Polskiego Bractwa Kopaczy Złota, dla pani Uli Regulskiej i dla dyrektora ośrodka kultury Zbigniewa Gruszczyńskiego. Rok temu tam byłem jako konferansjer, gdy Fundacja Animus organizowała płukanie złota dla dzieci i w tym roku też będę jako współprowadzący te zawody. To przepiękne i cudowne miasto i myślę, że wiele jeszcze rzeczy związanych ze Złotoryją zrobimy jako zespół.
2 maja wystąpicie na lubińskich błoniach. Co ciekawego przygotowaliście z tej okazji?
Mieliśmy ogromny wpływ na ułożenie repertuaru na te majówki. Zaprosiliśmy trzy duże formacje. Całą imprezę rozpocznie zespół „Trzynasta w samo południe” z Wrocławia. Fantastyczna kapela rock&rollowa, dobra dawka muzyki rockowej z odcieniem bluesa. Chłopaki, którzy grają na wszelkich zlotach harley’owych i nie tylko. Zagrali w „trójce”, nagrali świetną płytę, która otrzymała wiele pozytywnych recenzji. Naprawdę dobra rock&rollowa energia. To jest takie czyste gitarowe granie plus harmonijka, dobry wokalista, śpiewający i po polsku i po angielsku. Po nich wystąpi formacja Tabu. To są chłopaki ze Śląska, grający muzykę reggae, raga, ska z dobrą sekcją dętą. Podbijają serca publiczności. Grali na Woodstocku, gdzie 400 tys. ludzi śpiewało ich przeboje. Jeżdżą w trasy, wydają płyty. Nawet się trochę obawiam, że wystepują tuż przed nami. Mam nadzieję, że za bardzo nie obniżymy lotów po nich (śmiech).
Później wystąpi Świnka Halinka z gośćmi.
I tutaj się chwilę zatrzymajmy. Bo chyba nie będzie to zwyczajny koncert?
No tak. Tym razem wystąpimy w rozszerzonym składzie. Zazwyczaj gramy w piątkę, a tym razem się przewinie przez scenę kilkanaście osób. Zostali zaproszeni różni muzycy, m.in. Sławek Sobieski z Obstawy Prezydenta, kolega Sid z Wrocławia z zespołu Hurt, kompozytor z DDA. Będzie sekcja dęta w pełnym składzie, do tego kolega Jacek Berg, który jest znakomitym aranżerem, kompozytorem i muzykiem, grającym na akordeonie, na bajanie, na klawiszach. Na co dzień muzyk Teatru Capitol. Grał też z Justyną Steczkowską, z L.U.C.-iem i wieloma innymi polskimi artystami. Będzie też Maciek, brat Kuby Regulskiego, który zagra na perkusjonaliach. Wystąpi także Janek Matecki z Wody Ski-bla ze mną w dwóch piosenkach. Będą koleżanki chórzystki Monika i Asia z zespołu Szczypta Emolu. Mam nadzieję, że nikogo nie pominąłem. No i oczywiście Świnka Halinka w swoim stałym składzie, czyli „Dziadek” na basie, Paweł na akordeonie, Kuba na perkusji, Andrzej na gitarze i ja, który będzie to wszystko scalał.
A na koniec niespodzianka. Gwiazda wieczoru…
Tak. Na koniec, na ukoronowanie naszego święta wystąpi zespół Big Cyc. Pamiętam przed laty, jak zaczynaliśmy grać, to niektórzy nas nazywali lubińskim Big Cycem. No bo to taka podobna stylistyka i humor sceniczny, też czerpanie z różnej stylistyki muzycznej. Mnie też kiedyś porównywano do Skiby, bo on, tak jak ja, też jest konferansjerem. Może nie, żebym się na nim wzorował, ale na pewno zawsze był dla mnie wyznacznikiem dobrego poczucia humoru na scenie jako konferansjer i jako lider zespołu. Wiadomo, że z niego jest taki wokalista jak i ze mnie (śmiech), ale jest postacią dobrą scenicznie. Mądry i fajny gość. Pisze ciekawe felietony, jajcarz, freakowiec.
Łatwo udało Wam się zaprosić takie gwiazdy do Lubina?
Teraz są takie czasy, że jak ktoś ma pieniądze, to jest bardzo łatwo. Ale wiadomo, że budżet tej imprezy jest jaki jest. Bardzo nam pomógł w tym jeden kolega Piotrek Niedźwiedź z zespołu Alarm Cykliczny z Wrocławia, który jest organizatorem bardzo wielu imprez. W branży muzycznej jest znany z bardzo dobrej strony i on po prostu nam pomógł załatwić te zespoły. Zadzwonił, powiedział, że jest takie święto, wspomniał też jakim dysponujemy budżetem, no i zespoły się zgodziły. Dlatego bardzo serdecznie dziękuję i pozdrawiam Piotrka Niedźwiedzia i oczywiście pana Marka Zawadkę z Muzeum Historycznego w Lubinie, który także nas bardzo wspiera.
Gdyby się okazało, że ktoś jeszcze nie zna Świnki Halinki i nie wybiera się na majówki w Lubinie, to gdzie może jeszcze Wasz posłuchać?
Nasze płyty są dostępne w Internecie, na naszej stronie, na fejsie. Są też do nabycia przez portale, które się sprzedażą wysyłkową. U nas tym się zajmuje Kuba, można zamówić płytę i my wysyłamy. Dystrybuuje też to firma Rockers. Nie wkładaliśmy ich do Empików, żeby nie zalegały gdzieś z tyłu. Po prostu wiemy, że teraz są takie czasy, że ludzie częściej kupują w sieci. Ale myślę, że z dostępnością nie ma żadnego problemu. Oczywiście zapraszamy na nasze koncerty, śledźcie też naszą stronę.
Jakie plany ma Świnka Halinka na najbliższe 25 lat?
Żeby dalej grać. To jest chyba najważniejsze. Okazuje się, że są kapele i w Polsce i na świecie, które grają po 50 czy 60 lat. My się oczywiście nie porównujemy do tych wielkich tuzów muzyki, ale myślę, że dopóki nam zdrowie dopisze to będziemy grać. Trzeba grać, trzeba się bawić muzyką. Mam nadzieję, że powstaną jeszcze nowe rzeczy. Mamy pomysł, żeby z Sidem z Hurtu zrobić płytę o dużej zawartości muzyki folkowej, ale z bardzo dziwną rock&rollową elektroniką, którą on nam może zrobić.
Dziękuję za rozmowę.
Dzięki również.
Fot. Archiwum zespołu/ Szymon Kwapiński