Raczyński: przestańmy wierzyć telewizji, zacznijmy sobie i sąsiadom

Epidemia koronawirusa i kryzys na tle wyborów prezydenckich podkreśliły marną kondycję państwa i ogólnopolskiej polityki. Z tego załamania Polacy wyciągną jednak dla siebie coś bardzo dobrego – uważa prezydent Lubina Robert Raczyński, w udzielonym nam wywiadzie komentując bieżącą sytuację w kraju.

Fot. Marlena Bielecka

W dwa miesiące z 3 do 6 procent – tak wzrosło ogólnopolskie poparcie dla Bezpartyjnych Samorządowców. Wyniki nowego sondażu pracowni IPSOS wskazują, że BS odebrali głosy KO. Udało wam się skorzystać na turbulencjach wokół wyborów prezydenckich?

Nie nazywam tego korzyścią, ponieważ my nie prowadzimy polityki zysków i strat. W ogóle nie prowadzimy polityki ogólnokrajowej – nie ma nas na tej scenie politycznej, bo przecież pół roku temu w wyborach odmówiono nam rejestracji list.

Jest to natomiast satysfakcjonujące, bo potwierdza trwałość naszych poglądów i akceptowanie ich przez społeczeństwo. Wskazanie nas jest tak naprawdę odrzuceniem dotychczasowych ofert politycznych.

Według tego sondażu do zagospodarowania jest 14 procent niezdecydowanych. Jak zamierzacie ich do siebie przekonać?

Lichość polityki realizowanej przez innych wspiera nasze działania. Im bardziej przekonują oni, że polityczne przywództwo krajowe, rządowe jest liche, zestrachane i żyjące samym sobą, o tyle automatycznie rośnie nam poparcie. My zajmujemy się konkretami, natomiast politycy na arenie ogólnokrajowej zajmują się wyłącznie promocją siebie. Ludzie zaczynają to wiedzieć.

Pańskim zdaniem stan epidemii połączony z kryzysem politycznym jest papierkiem lakmusowym nie tylko dla rządu?

Dla wszystkich sił politycznych, które uczestniczyły w budowie tego państwa, bo wszystkie one ponoszą odpowiedzialność za tę jego lichość. Mówimy więc i o Platformie Obywatelskiej, o PSL-u – wszystkich obecnych w Sejmie, bo te partie są tam od 1990 roku. I to one wspólnie zbudowały to słabe państwo – nieodporne na takie uderzenia, które w czasie kryzysu nie dysponuje mocnymi służbami inspekcyjnymi. Przecież u nas walką z epidemią zajmuje się tak naprawdę garstka urzędników w województwie, w dodatku najniżej opłacanych. Powiedzmy sobie szczerze: pracownicy sanepidu od piętnastu lat zarabiają mało. I ta najniżej opłacana grupa zajmuje się ratowaniem narodu. Całe szczęście, że ta epidemia jest bardziej telewizyjna niż realna…

Ten sam sondaż pokazał też, że poważnym rywalem Andrzeja Dudy jest Szymon Hołownia, który do tej pory polityką się nie zajmował. To znak, że ludzie są już zmęczeni znanymi dotychczas nazwiskami?

Nie nazwiskami. Są zmęczeni niską jakością. W ciągu ostatnich paru lat wielu Polaków wymieniło samochody, zwiększyło powierzchnię domów, zaczęło jeździć na coraz dalsze wycieczki zagraniczne. Zbudowaliśmy wyższą jakość osobistego życia. Wielu z nas sądziło też, że politycy zadbają z kolei o wyższą jakość państwa. Zostawiliśmy im organizację państwa i teraz widzimy, co oni z tym zrobili. Nic! Dlatego ludzie chcą nowej siły.

To nie tak, że te partie się zużyły. One się nie sprawdziły. Zużycie to starość, rdza, a przecież nasi lokalni politycy Prawa i Sprawiedliwości to trzydziestolatkowie. Wiceminister finansów ma lat 28! To nie są stare twarze, tylko niesprawdzone formacje, których sposób myślenia jest po prostu zły.

Fot. Paweł Pawlucy

Poparcie dla Hołowni jest wyraźnie widoczne wśród zwolenników BS. Wyborcy dają sygnał, że jest im nie po drodze z PiS, w związku z tym wasz dolnośląski sojusz z PiS może ich uwierać?

Nam z nikim nie jest po drodze, nie tylko z PiS. Natomiast inaczej współrządzić się nie da – to jest czysta matematyka. Wybieramy tych, którzy nam gwarantują wzmocnienie naszego rządzenia. To nie znaczy, że ich bardziej lubimy. Nasz wybór jest brutalny – bierzemy nagą siłę dysponującą takimi możliwościami działania, którymi nie dysponujemy my. A my tą siłą kierujemy. Na Dolnym Śląsku okiełznaliśmy PiS, bo mamy większość w zarządzie województwa, i wykorzystujemy jego siłę wnosząc jeszcze nasz potencjał organizacyjny.

Kilka dni demu szef Państwowej Komisji Wyborczej oznajmił, że jeśli chodzi o wybory prezydenckie, to bez kompromisu politycznego ryzykujemy, że obecny spór pójdzie za daleko. O taki „okrągły stół” zaapelowali ostatnio dolnośląscy radni BS. Wierzy pan, że politycy w Warszawie się opamiętają?

Nie, ponieważ ich karmi chaos, a jeśli ktoś żyje z chaosu, nie ma co oczekiwać, że będzie zabiegał o porządek. I ten chaos mieliśmy tak naprawdę ciągle, bo przez ostatnie trzydzieści lat nie było zmian strukturalnych w państwie. Wiemy przecież, że służba zdrowia działa źle, oświata nie kształci, kolej trochę ruszyła, ale nie do końca. Wody nie ma, susza jest. To, co ma organizować państwo, czyli trwałe rozwiązania – trwałe, a nie na jedną lub pół kadencji – nie zostały wprowadzone.

O wielkich zbiornikach retencyjnych słyszałem już w 1997 roku, po wielkiej powodzi. Minęły dwadzieścia trzy lata i w samym tym czasie w innych krajach powstały takie zbiorniki. A u nas? Zero. Żadnych trwałych, infrastrukturalnych osiągnięć. Począwszy od starożytnego Egiptu państwa powstawały po to, by budować infrastrukturę na wydarzenia trudne. Faraon nie miał rozdawać fellachom zboża, tylko uporządkować im Nil. A my wybieramy faraonów, którzy nic nie robią.

Polacy wiedzą, że państwo nie jest w stanie zorganizować im niczego trwałego, więc głosują na tych, którzy im coś rozdają, a w zasadzie oddają im część pieniędzy powierzonych państwu. PiS nie wygrywa dlatego, że coś ludziom daje, tylko dlatego, że zwraca im ich pieniądze. Myślę, że wyborcy intuicyjnie to rozumieją. Lubin i powiat lubiński to chyba jedyne miejsce w Polsce, gdzie cała służba zdrowia jest w prywatnych rękach. To pokazuje, że ludzie nie domagają się, żeby wszystko było publiczne. Domagają się bezpieczeństwa i zapewnienia im rzeczy, które może zorganizować tylko państwo, jak na przykład budowa tamy na rzece.

Skoro twierdzi pan, że nie działa państwo jako system, niezależnie od tego, która partia go tworzy, i w związku z tym należy to radykalnie zmienić, to można powiedzieć, że namawia pan do rewolucji.

Ten problem nie dotyczy tylko Polski. W zasadzie wszystkie demokracje europejskie przeżywają pewien kryzys. Przez wiele lat nie czuliśmy żadnych zagrożeń, wybieraliśmy więc kiepskich polityków. Moi konkurenci w ostatnich wyborach byli naprawdę słabi. Mam do nich pełny szacunek jako do ludzi, ale jako kandydaci nie prezentowali żadnego konkretnego nurtu, żadnej myśli politycznej. To samo mamy na arenie krajowej.

Myślę, że Europa dojrzewa do takiej rewolucji, w której ludzie zrozumieją, że potrzebują poważnej rozmowy o przyszłości ich państwa i samej Europy.

Rozum zwycięży populizm?

Zwycięży strach, który powoduje, że człowiek zaczyna poważnie i intensywnie myśleć o swojej przyszłości. Wtedy kończy się zabawa.

W takim razie słowa o samorządowej rebelii są słuszne. Nie boi się pan, że zastąpi go rządowy komisarz?

Nie odmawiam wykonywania czynności, które mi państwo powierza. Ja je po prostu krytykuję. Wykonuję masę durnych przepisów, które według mnie są nieistotne i niepotrzebne. Taki obowiązek przyjąłem składając przysięgę wierności państwu polskiemu. Nie uwalnia mnie to jednak od obowiązku jego naprawy. Gdybym namawiał ludzi do nie robienia niczego, wtedy postępowałbym skandalicznie, zachowując się jak wierny urzędnik państwa.

Domagamy się rewolucji, bo domagamy się zmiany. Przywołując tytuł dzieła Kopernika, („De revolutionibus orbium coelestium” – „O obrotach ciał niebieskich” – przyp. red) rewolucja to obrót świata.

Drugi apel dolnośląskiego Sejmiku dotyczył „janosikowego”. W 2018 r. polskie gminy zapłaciły na rzecz uboższych sąsiadów ponad dwa miliardy złotych. Ile średniorocznie płaci Lubin?

Nie płaci. Od wielu lat jesteśmy jednym z najuboższych miast. Dochody budżetu liczone są tak, że za najbogatsze uchodzą te miasta, które mają najwięcej zabetonowanej powierzchni i ciężki przemysł. Lubin do nich nie należy. Ciągle wszystkim tłumaczę, że bogaty Lubin to mit. Jesteśmy najbiedniejsi w całym Zagłębiu Miedziowym, a udało nam się wmówić to całej Polsce, ale to nieprawda, że nas na wszystko stać. My wybieramy pewne zadania, na których nie oszczędzamy, ale to nie jest tak, że rozdajemy pieniądze. Nie mamy programów socjalnych, mieszkań komunalnych, jest niewiele mieszkań socjalnych. Mamy za to kilka silnych programów, jak bezpłatna komunikacja.

„Janosikowe” zapłaciliśmy raz, gdy KGHM sprzedał swoje ważne aktywa – Dialog i Polkomtela – i wtedy w naszym budżecie pojawiła się spora nadwyżka dzięki dużemu wpływowi podatku CIT.

A jako bezpartyjny samorządowiec popiera pan ten apel?

Uważam, że niektóre gminy mają za dużo pieniędzy.

Fot. materiały prasowe UWMD

Czyli powinny się podzielić z innymi?

Oczywiście. Wiem, że to niepopularna opinia wśród innych samorządowców, ale niektóre gminy mają za dużo pieniędzy i wydają je na bzdury. Nadmiar pieniędzy w rękach władzy publicznej też nie jest dobry, bo zaczynają być marnotrawione na jakieś krótkofalowe, nietrwałe projekty.

Warszawa, która – jeśli chodzi o budżet – jest największym darmozjadem w Polsce i która protestuje, że musi płacić na rzecz tych biedniejszych, wydaje mi się w tym po prostu nieprzyzwoita.

Ale po sąsiedzku mamy powiat lubiński, który mocno już odczuwa konieczność płacenia „janosikowego”…

Może powiat za dużo wydaje? Ja na „janosikowe” nigdy nie narzekałem.

Wcześniej z marszałkiem Dolnego Śląska Cezarym Przybylskim apelował pan do rządu o zmniejszenie dyscypliny finansowej obejmującej samorządy, żeby mogły łatwiej uporać się ze skutkami epidemii. Nie jest to ryzykowne, biorąc pod uwagę casus gminy Ostrowice, która zadłużyła się tak, że dziś nie ma jej na administracyjnej mapie?

Niektóre gminy muszą zniknąć. Ostrowice są przykładem marnej gminy, więc dobrze, że jej już nie ma. Szkoda tylko, że to kosztowało tyle milionów, ale takie twory nie mają sensu. Gmina z dwoma, trzema tysiącami mieszkańców nie jest w stanie naprawić chodnika, a co dopiero postawić żłobka czy przedszkola. Urzędnicy są zachwyceni, bo mają robotę, ale przyszłość tych samorządów jest katastrofalna.

Dlatego ten przykład wydaje mi się zły. W Ostrowicach nie było poluzowania, tylko samowola. Tam wszyscy powinni pójść do więzienia, bo zadłużyli gminę na 200-300 procent jej dochodów, nie mając do tego uprawnień.

O to mi właśnie chodzi – czy ta szerzej otwarta furtka nie spowodowałaby, że samorządowcy źle by z tego skorzystali?

Oczywiście, że by skorzystali. Tak jak skorzystało państwo, które wypuszcza w tej chwili dwieście miliardów nowych pieniędzy. Czy państwo się nadmiernie zadłużyło? Tak. Gdyby urzędnicy Ministerstwa Finansów zrobili coś takiego pół roku temu, to według przepisów, które wtedy obowiązywały, powinni się zwyczajnie znaleźć w pierdlu. Ale zmieniono prawo i pozwolono im na większe zadłużenie państwa polskiego.

Fot. Pixabay

Żyjemy z aktywności obywatelskiej, a nie z gry na giełdzie. Żyjemy z tego, co nasi aktywni obywatele nam w części podarują – chętnie czy nie, to już inna kwestia (śmiech). I teraz rząd wprowadza różne ograniczenia, bo wiadomo, że niektóre firmy upadną i rząd już mówi, że potrzebuje pieniędzy, żeby utrzymać to, co jest. My jesteśmy w podobnej sytuacji. Gdybyśmy porównali zarządzanie miastem do zarządzania przedsiębiorstwem, to powinniśmy na przykład o połowę obciąć pensje nauczycielom. Więc to w interesie państwa jest, żebyśmy nie musieli zamykać szkół. To oczywiście także nasz interes, ale państwo trzyma narzędzia i popełnia błąd nie zwracając na nas uwagi.

Czy jako samorząd podsumowywaliście już, ile kosztuje was epidemia? Mam na myśli właśnie utratę dochodów.

Nie wiemy jeszcze. Nie ma jeszcze zgłoszeń do urzędu pracy, bo przedsiębiorcy czekają z decyzjami na działania rządu. Według mojej wiedzy firmy dziś głównie wysyłają pracowników na urlopy. Nie chcą składać żadnych wniosków, nie wiedząc, co ich czeka. Pracowników zwalniają przede wszystkim zagraniczne firmy, bo one nie liczą na dopłaty od rządu.

Związki zawodowe alarmują, że koszty epidemii zostaną przerzucone na pracowników, którzy zostaną pozbawieni niektórych praw zapisanych dziś w kodeksie pracy. A jakie konsekwencje grożą mieszkańcom gmin miejskich i wiejskich?

Bezsprzecznie rząd rozłożył na dwa miesiące gospodarkę. Bo co to znaczy „zamrozić”? Nie może pani zamrozić swojej aktywności – chleb pani je, wodę pani pije, energię pani zużywa i dostanie pani na koniec miesiąca rachunek. Nieważne, czy ma pani pracę, za światło musi pani zapłacić. Lodówka pracuje, nawet jeśli trzyma w niej pani tylko serek. Koszty więc są, nie ma za to przychodów. To właśnie zrobił rząd w chaosie: zamroził przychody.

Wystraszyli cały naród, bo minister robił co godzinę konferencję informując, że ktoś umarł. W Lubinie codziennie z różnych powodów umiera pięć osób, w Polsce – około tysiąca. Czy gdyby premier robił z tego powodu co trzy sekundy konferencję, wywołałby przerażenie? Wywołałby. Czemu to ma służyć? Przecież wystarczyło raz dziennie poinformować społeczeństwo.

Epidemia początkowo wywoływała strach, bo rządzący zupełnie nie byli przygotowani do pracy w kryzysie. Później stała się już narzędziem polityki. W zeszłym tygodniu byłem w jednym z ministerstw. Budynek pusty. To jak oni walczą z tym koronawirusem?

A co czeka lubinian? Muszą się liczyć z tym, że zabraknie bezpłatnej komunikacji lub nie będzie żadnych inwestycji?

Nie. Będziemy trzymać się naszych planów i chronić to, co pozwala rozwijać się rynkowi pracy. Bezpłatna komunikacja bezwzględnie w tym pomaga, więc ona musi być za wszelką cenę zachowana. Jesteśmy miastem przemysłowym, co uchroniło nas przed ciężką sytuacją. Paradoksalnie średnie i małe miasta łatwiej wyjdą z tej pandemii. Najtrudniej będą miały te, które postawiły na biurowce. Biura będą znikać najszybciej, bo ludzie nie wrócą do nich w takiej skali jak wcześniej.

Widzi pan szanse na to, żeby ta trudna sytuacja roku 2020 przyniosła nam jakieś korzyści?

Trudności to wyzwania. Musimy z tego lenistwa i obywatelskiego nicnierobienia przystąpić do działania. Myślę, że to będzie pozytywny skutek. Przestaniemy wierzyć telewizji, a zaczniemy wierzyć sobie i sąsiadom.

 

Rozmawiała: Joanna Dziubek

Dodaj komentarz