Nauczyciele rozpoczęli protest włoski. Co to oznacza?

Będą pracować 40 godzin tygodniowo i przestaną wykonywać zadania wykraczające poza zakres ich obowiązków, za które nikt im nie płaci. Nauczyciele rozpoczęli zapowiadany od kilku tygodni protest włoski. Jak mówią, walczą przede wszystkim o szacunek i odbudowę prestiżu swojego zawodu.

Protest jest bezterminowy i ma charakter mniej formalny od tego, który miał miejsce w kwietniu tego roku. Przystąpienie do niego ma być indywidualną decyzja każdego nauczyciela.

– Nie zakładamy, że od jutra sto procent szkół włączy się w naszą akcję, ale ona będzie trwała przez wiele miesięcy i zakładamy, że to będzie kula śniegowa – tłumaczy Sławomir Broniarz, prezes związku Nauczycielstwa Polskiego. – Jeśli w maju, gdy będziemy podsumowywać akcję, okaże się, że włączyła się do niej połowa szkół, będziemy zadowoleni – dodaje.

Wybór właśnie takiej formy protestu, który przypomnijmy, polegać ma na niewykonywaniu przez pedagogów zadań pozastatutowych, to skutek ankiety przeprowadzonej przez ZNP wśród ponad 227 tys. nauczycieli w całej Polsce. Za przyjętym rozwiązaniem opowiedziało się aż 55,3 procent z nich, natomiast 18 procent wybrałoby strajk, polegający na całkowitym wstrzymaniu się od pracy.

Beata Golszajdt, prezes lubińskiego oddziału ZNP

Przez ostatni tydzień trwała akcja informacyjna, mająca na celu uświadomienie nauczycieli, które z wykonywanych przez nich zadań należą do ich obowiązków, a które nie. – Żeby było jasne. W tym proteście nie ma żadnego łamania prawa – podkreśla Beata Goldszajdt, prezes lubińskiego oddziału ZNP.

– W każdym innym zawodzie za nadgodziny czy dodatkowe obowiązki pracownik ma płacone. Natomiast nakłady na edukację od wielu lat są bardzo niskie i społeczeństwo już do tego przywykło, że w tej branży wszystko można zrobić rękoma nauczycieli. Oczywiście za darmo. Mam tu na myśli choćby weekendowe wyjazdy z dziećmi na konkursy, wycieczki, szkolenia poza godzinami pracy, organizację festynów czy spotkań dla rodziców – wyjaśnia.

Protest ma oznaczać też koniec z wydawaniem prywatnych pieniędzy na artykuły niezbędne do pracy, takie jak np. papier do ksero, nagrody w konkursach czy materiały dydaktyczne.

– Walczymy nie tylko o lepsze płace, ale przede wszystkim o godność, szacunek i odbudowę prestiżu zawodu nauczyciela – zaznacza Beata Goldszajdt.

W niektórych polskich szkołach w ostatnich dniach zawisły plakaty skierowane głównie do rodziców uczniów. Czytamy na nich:

Nasze płace są niskie: pensja minimalna nauczyciela (2450 zł brutto dla nauczyciela stażysty z tytułem licencjata bez przygotowania pedagogicznego) będzie niższa od płacy minimalnej (2600 zł). Dlatego chcemy pokazać, jak wiele robimy za niewielkie pieniądze. Rodzice, zależy nam na dobrych warunkach w szkołach i przedszkolach! Wspierajcie nas w tym dążeniu! Tak jak Wy chcemy Szkoły na szóstkę!”

Dodaj komentarz