„Mama ostrzegała: zawsze będziesz dziadem”

Nauczycielski protest, choć formalnie zawieszony, trwa. Nauczyciele wrócili do pracy, ale otwarcie mówią, że reguły gry będą musiały ulec zmianie. Będą pracować tylko tyle godzin, do ilu zobowiązuje ich kontrakt, czyli 40 tygodniowo. Przestaną przynosić do szkoły długopis i papier do ksero, skończą z dodatkowymi zajęciami, za które nie otrzymują wynagrodzenia. Czas pokaże, w jaki sposób wpłynie to na funkcjonowanie polskich szkół.

W trakcie trwania strajku głos w mediach zabierali głównie przedstawiciele związków zawodowych i rządu. Nauczyciele woleli stać z boku, nie angażując się w gorące publiczne dyskusje. Im więcej jednak padało pod ich adresem krytyki, tym większa była potrzeba zareagowania. Kilka dni temu na moją prośbę o spotkanie odpowiedziało kilka nauczycielek z Lubina.

Z Renatą (język polski, w zawodzie 19 lat), Magdą (matematyka, 13 lat), Małgorzatą (geografia, 36 lat) i Agatą (historia, 34 lata) spotkałam się 26 kwietnia, dzień po tym, jak władze Związku Nauczycielstwa Polskiego zapowiedziały zawieszenie strajku. Zanim wróciły do klas i uczniów, długo opowiadały, dlaczego podjęły decyzję o udziale w proteście i dlaczego – mimo wszystko – nie chcą zmieniać zawodu. Nie zdecydowały się jednak na podanie nazwisk i nazw szkół, w których pracują. Strajk podzielił nauczycielskie środowisko. „Tego dołu nie da się już zasypać” – stwierdziła jedna z moich rozmówczyń. Nie chcą dolewać oliwy do ognia, bo przecież dalej trzeba razem pracować.


Jak trafiłyście do zawodu?

Renata: W liceum zastanawiałam się, czy wybrać prawo czy polonistykę. Wiedziałam jednak, że będę się męczyła wykonując zawód, którego nie lubię, chociaż miałabym pewnie z tego większe pieniądze i to był bardzo świadomy wybór.

Małgorzata: U mnie było tak samo, z tą różnicą, że jako kierunek studiów wybierałam najpierw nauczanie początkowe, ale później studiowałam historię i geografię.

Magda: Marzyłam o tym, żeby uczyć w szkole. W dzieciństwie bawiłam się w szkołę i byłam w niej nauczycielem. Nie wyobrażam sobie innej pracy.

Agata: Moja mama 32 lata przepracowała w zawodzie nauczycielskim i ja zawsze chciałam być nauczycielką. Mama mnie ostrzegała przed konsekwencjami wyboru tego zawodu. Mówiła mi: „Będziesz zawsze takim dziadem jak ja”. W wieku 45 lat wybrała się po raz pierwszy w życiu w góry i to tylko dlatego, że pojechała na zimowisko, zarabiać. Ja z uporem trwałam w tym wyborze i do dzisiaj jestem w nim konsekwentna. Przeszłam już wiele reform oświaty, ale to, co się zadziało teraz, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Nigdy nie spodziewałam się, że dożyję czasów, w których będę marzyć, żeby powrócił poprzedni ustrój. A teraz mam takie inklinacje.

Te refleksje pojawiły się wraz z ostatnią reformą, czy to jest proces, który trwa od lat, niezależnie od tego, kto w danym momencie sprawuje władzę?

Renata: Zdajemy sobie sprawę ze wszystkich plusów i minusów. Dostrzegamy je, rozmawiamy o nich. Ale te ostatnie trzy lata… Zmiany, które były tak chaotyczne, tak nieprzemyślane, najpierw otwierają oczy nam, bo my na co dzień widzimy dzieci, rodziców i efekty, jakie te zmiany przynoszą. Kiedy przychodzimy do domu i widzimy własne dziecko, przeciążone nauką, to każdy to sobie jakoś indywidualnie odbiera. Ale my widzimy grupy dwudziestu, trzydziestu osób – całe klasy i to, jak się zmieniają. Najpierw mamy pierwszaków zadowolonych, że idą do szkoły, a potem, gdy są w siódmej, ósmej klasie, gdy możemy już z nimi o różnych rzeczach porozmawiać, widzimy ich zmęczenie i zniechęcenie. I nie mamy jak ich zmotywować. Ostatnia reforma wytrąciła nam wszystkie argumenty, jakimi mogliśmy ich zachęcać do nauki.

Małgorzata: Jeden z moich uczniów, ósmoklasista, powiedział na lekcji: „Jesteśmy eksperymentem”. Powiedział to chłopiec siedzący w pierwszej ławce, patrząc mi prosto w oczy.

Rozmawiałyście z uczniami o strajku, jeszcze zanim on się rozpoczął?

Renata: Rozmawiałam i to dużo wcześniej, bo już w zeszłym roku dobijaliśmy się do rządu próbując zasygnalizować, że coś jest nie tak. Nie zostaliśmy wysłuchani. Dzieci też pytały o wiele rzeczy: dlaczego dostają nowe podręczniki, dlaczego ćwiczenia są produkowane dopiero w trakcie roku szkolnego, po co w ogóle są te zmiany. Starsi uczniowie byli bardzo zainteresowani tym, co się stanie, gdy zaczniemy strajk. Tłumaczyłam im, że nie chcemy uczyć na takich podstawach programowych, żebyśmy musieli przeciążać ich bzdurnymi wiadomościami, których nie powinno już być w szkole w XXI wieku.

 

Agata: Zawsze mówiłam moim uczniom, że trzeba być uczciwym człowiekiem. Powtarzam im po stokroć, że ja zawsze staję rano przed lustrem i nie czuję do siebie obrzydzenia. I gdybyśmy teraz nie zatrzymali się, nie podjęli tego strajku, to nie wiem, czy mogłabym dalej spojrzeć sobie w twarz. Jeśli chodzi o pieniądze, zawsze byliśmy w ogonie i zawsze się z tym jakoś godziliśmy. Bo misja, bo idea… Do reformy wprowadzającej gimnazjum też podchodziliśmy z ogromną nieufnością, ale do tamtych zmian przygotowywaliśmy się trzy lata. Pierwszych kilka lat to była gehenna, ale gdy nauczyliśmy się pracować z młodzieżą w tym wieku i zaczęło to przynosić efekty, przyszedł ktoś, kto od dawna stracił kontakt ze szkolną rzeczywistością i zmienił cały system edukacji, potępiając w czambuł wszystko, co robiliśmy przez ostatnie osiemnaście lat. Takich zmian nie planuje się na kolanie! Trzeba było zrobić to stopniowo, przygotować nas, uczniów. Mam córkę w ósmej klasie, która przestała się uczyć, bo nie była w stanie zrealizować tego, co powinna. Pójdzie teraz do liceum w podwójnym roczniku. Podobno będzie pięknie, wszyscy się pomieszczą, ale takie bzdury można opowiadać laikom, którzy nie mają pojęcia o organizacji pracy szkoły i w to uwierzą. Te dzieci będą pracować do godziny 18, w dodatku na trzech różnych podstawach programowych.

Mówicie o utracie autorytetu, ale to nie jest kwestia ostatnich trzech lat. O braku szacunku do nauczycieli możemy mówić od znacznie dłuższego czasu.

Renata: Bo to nie jest kwestia rządu, tylko ogólnego podejścia do edukacji. Tego, w jaki sposób – jako naród – planujemy wychować kolejne pokolenia. A my od pewnego czasu nie planujemy ich wychowywać, tylko przechowywać, jak najszybciej przygotować dzieci do tego, żeby zaczęły zarabiać. Mamy wrażenie, że nie chcemy mieć dobrze wyedukowanego społeczeństwa. Inna sprawa jest taka: dziecko pyta mnie, czy ja się dobrze uczyłam. Odpowiadam, że tak – uczyłam się świetnie, wygrywałam olimpiady, mogłam wybrać dowolny fakultet, dokonałam takiego wyboru, jakiego chciałam. I wtedy pada następne pytania: „A zarabia pani tyle, ile chciała?”. To jak mamy przekonać dziecko, że nauka ma sens, bo przyniesie mu w przyszłości korzyści?

Magda: Gdy pojawiają się problemy, rodzice nigdy nie stają po naszej stronie. Z reguły nie próbują dociekać, jaka jest prawda, nie czekają na wyjaśnienie – od razu zakładają naszą winę. Niektórzy wpadają do szkoły tak nabuzowani, że przerywają nam nawet lekcje i od razu chcą nam pokazać, jacy jesteśmy malutcy.

Małgorzata: Pracuję od 1983 roku i w tamtych czasach nie było takich sytuacji. Mieliśmy duże wsparcie ze strony rodziców, a jeżeli rodzic był wzywany do szkoły, to chodził opłotkami, bo wstydził się przed sąsiadami, że jego dziecko narozrabiało.

Agata: Gdy rodzic składa skargę, przyjeżdża wizytator z kuratorium. Zaczynają się najzwyklejsze w świecie przesłuchania, z których są sporządzane protokoły. Tracimy czas, nerwy i potem okazuje się, że skarga jest niezasadna. Oczywiście nikt nikogo nie przeprasza. Kamień poleciał, a w dodatku trzeba było zapłacić za czas wizytatora i zastępowanie nas na lekcjach. Chciałabym tu powiedzieć rodzicom, że nie jesteśmy ich wrogami. Ich dzieci spędzają z nami tyle czasu, że w pewnym sensie są też naszymi dziećmi. I potrzebujemy wsparcia rodziców, bo mamy przecież ten sam cel. Gdy sygnalizujemy, że z dzieckiem dzieje się coś niedobrego, zaczyna być agresywne, to chcielibyśmy, żeby rodzic się tym przejął. A tymczasem często podejmujemy decyzję o przemilczeniu czegoś, bo wiemy, że dziecko dostanie za to w domu baty. Dosłownie. I proszę mi wierzyć, to wcale nie jest sporadyczne.

Magda: Opinie rodziców poznajemy od samych dzieci, szczególnie po zebraniach. Rodzice wracają do domu, komentują na gorąco, a następnego dnia dzieci ze szczegółami opowiadają, co od nich usłyszały. Słuchanie tego nie jest przyjemne.

Renata: Jednym z naszych obowiązków jest pilnowanie toalet, bo uczniowie starszych klas często próbują bawić się z nami w kotka i myszkę. Przyłapałam ucznia z papierosem elektronicznym, padły pod moim adresem wulgaryzmy, więc powiedziałam mu, że powiadomię rodziców, a za obrażanie mnie jestem w stanie pozwać go prywatnie. Zapytał: „Opłaca się to pani, za te dwa tysiące?”.

Skoro pojawiła się kwestia zarobków – ile wpływa wam miesięcznie na konto?

Renata: Około trzech tysięcy złotych. Pensja uzależniona jest od tego, ile mamy godzin, czy mamy zastępstwa, dodatek motywacyjny, wychowawstwo, jaki mamy staż pracy.

Magda: Trzy tysiące.

Małgorzata: Trzy tysiące i więcej już nie będzie. Jestem nauczycielem dyplomowanym, to jest już maksymalna kwota, jaką mogę zarobić.

Jesteście w stanie same się utrzymać – bez mężów, partnerów?

Renata: Nie.

Magda: Nie. Muszą być dodatkowe godziny zastępstw albo w ogóle dodatkowa praca. Nauczycielki bardzo często pracują w dwóch szkołach, uzupełniając etaty.

Ile prawdy jest w tych dwudziestu godzinach tygodniowo i dwóch miesiącach wakacji?

Renata: Mamy badania, które pokazują, że średnio pracujemy około 47 godzin tygodniowo. To zależy też od przedmiotu – inna jest specyfika pracy wuefisty, który wychodzi z dziećmi na zawody, a inna matematyka czy polonisty, który godzinami ślęczy nad sprawdzaniem prac. Mamy też dyżury – w moim przypadku to 3 godziny.

Małgorzata: Każda z nas po południu w domu uzupełnia dziennik, uzupełnia dokumentację, sprawdza zeszyty, ćwiczenia.

Agata: Jestem w szkole zawsze wpół do ósmej. Odpalam komputer, sprawdzam wiadomości, wysyłam informacje rodzicom.

Renata: Postrzeganie naszej pracy tylko przez pryzmat czasu spędzanego na lekcjach można porównać do pracy w korporacji, gdzie ktoś uznawałby, że pracownik pracuje tylko wtedy, kiedy ma jakieś spotkanie z klientem albo prezentację. Wiadomo, że tak nie jest. Nasza lekcja to jest właśnie taka prezentacja produktu, ale musimy go wcześniej przygotować. Musimy się wyszkolić, mieć program wychowawczy na cały rok szkolny, który opracowujemy najczęściej w czasie wakacji. Kiedyś można było przygotować lekcję i ją powtarzać kolejnym klasom. Dzisiaj mamy różne podstawy programowe i podręczniki, a dodatkowo dla każdej grupy dzieci dobieram inne metody przekazywania tej wiedzy. Jeśli mam w klasie uczniów z niepełnosprawnościami intelektualnymi, nadpobudliwością, zespołem Aspergera, to muszę z nimi pracować indywidualnie. Musimy dostosowywać program do zdolności dzieci.

Agata: Nieustannie się szkolimy. To nie jest tak, że po przepracowaniu trzydziestu lat wiem wszystko. Szkolenia są popołudniami lub w weekendy, zawsze poza godzinami pracy. Nikt nam za to dodatkowo nie płaci. Ostatnio przechodziłam szesnastogodzinny kurs, koleżanki – czterdziestogodzinny.

Magda: Kończę pracę o 15.20 i chwilę potem zaczynam kurs, który trwa cztery godziny. I tak przez dwa razy w tygodniu przez trzy miesiące.

Renata: To nie jest tak, że my się skarżymy. Te szkolenia są nam naprawdę pomocne i lubimy je. Chodzi o pokazanie, jak to działa. A najgorsze jest to, że kiedy już mamy wiedzę, jak pracować z poszczególnymi grupami dzieci, zderzamy się w szkole z rzeczywistością – przez kilka lat pracuję z dzieckiem wymagającym indywidualnego toku nauczania, które potem na koniec dostaje identyczny test jak jego kolega, który nie ma żadnych dysfunkcji.

Organizacja edukacji tak bardzo mija się z rzeczywistością?

Agata: Podstawy programowe sprawiają wrażenie układanych przez ludzi z kosmosu. Pełno w nich niepotrzebnych rzeczy, które nigdy w życiu dziecku do niczego się nie przydadzą. Za to nie ma w nich miejsca na to, żeby dziecko nabrało nie tylko wiedzy pamięciowej, ale i umiejętności radzenia sobie z różnymi rzeczami, które będą pomocne później w życiu. Na to nie ma czasu.

Renata: W przypadku lektur szkolnych możemy mówić o uwstecznieniu o jakieś czterdzieści lat. To, co dzieci muszą dziś czytać, jest już anachroniczne. Przeczytanie takiej książki nie przynosi żadnych korzyści, nie wnosi nic do postrzegania współczesnego świata. A na sprawdzianie musi wykazać się znajomością cytatów. Po co promować tego typu encyklopedyczną wiedzę?

Magda: Dziecko powinno wiedzieć, gdzie ma znaleźć potrzebne mu informacje i jak się nimi posługiwać, a nie uczyć się na pamięć.

Renata: Nie uczymy dzieci współpracy i odnajdywania swojej roli w grupie, za to od najmłodszych uczymy je niezdrowej rywalizacji. Są postrzegane przez pryzmat średniej ocen i indywidualnych osiągnięć. Gdy wchodzą w dorosłe życie, nagle okazuje się, że muszą pracować z innymi ludźmi, dogadywać się z nimi, że każdy w zespole może pełnić inną rolę. A one nie mają tych kompetencji.

To wszystko, o czym mówicie, sprawiło, że podjęłyście decyzję o udziale w strajku?

Agata: Tak. Uważamy, że zmiany w systemie oświaty należy konsultować – naprawdę konsultować – z nauczycielami. Kiedy reforma miała wejść w życie, wysłałam maila z moimi uwagami. Na stronie ministerstwa była specjalna zakładka. Do dzisiaj mój mail nie został odczytany. Takich ja ja pewnie były setki.

Czego spodziewałyście się po strajku?

Agata: Merytorycznej rozmowy. A zamiast niej poszedł przekaz, że jesteśmy bandą nierobów, która domaga się kolejnej podwyżki.

Renata: Dostrzeżenia problemów, a tymczasem ten strajk został rozegrany politycznie.

Agata: Jesteśmy pełni uznania dla piarowców rządu. Gdybyśmy mieli takich speców po naszej stronie, sytuacja wyglądałaby dzisiaj inaczej.

Wprowadzone na sam koniec zmiany w prawie oświatowym to nic innego, jak przekaz, że rząd da sobie radę bez was. Jak się z tym czujecie?

Agata: Spodziewaliśmy się tego. Gdy Sławomir Broniarz ogłosił, że zawiesza strajk, zagrały emocje – pojawiła się wściekłość, nawet łzy. Nie rozumieliśmy tej decyzji, bo „dół” był gotowy kontynuować strajk, przynajmniej do matur. Potem jednak doszliśmy do przekonania, że to najlepsza decyzja dla dzieciaków. Jak dyrektorzy szkół mogli pozwolić, żeby do szkół weszli obcy, przypadkowi ludzie i egzaminowali ich uczniów? Żeby im wójtowie, sołtysi czy kto tam jeszcze stopnie wystawiali? Mieliśmy też ogromny żal do emerytowanych kolegów, którzy przyszli nas zastąpić w czasie egzaminów.

Renata: Moja córka w tym roku zdaje maturę i cały czas mnie wspierała. Mówiła, że wszyscy uczniowie cały czas się uczą, są gotowi do egzaminu i nie będzie dla nich problemem, jeśli termin matury się zmieni. Ona rozumie, o co walczymy. Kwestia zarobków to tylko wierzchołek góry lodowej.

Polacy nie są tak wyrozumiali. W badaniach opinii niemal połowa nie popierała waszego protestu. Spotkałyście się osobiście z krytyką ze strony rodziców?

Renata: Nie, ale zdajemy sobie sprawę z tego, że w domach było to różnie komentowane.

Co waszym zdaniem sprawia, że polska szkoła wymaga ciągłego reformowania?

Agata: Bo co rząd, to reforma.

Magda: I każda nowa władza chce za wszelką cenę pokazać, że działa, że robi coś dobrego.

Agata: Nie twierdzę, że system gimnazjalny był idealny, ale należało zebrać doświadczenia i sprawdzić, co wyszło, a co wymaga poprawy. Mieliśmy kłopot z zachowaniem młodzieży, ale nie poszły pieniądze na psychologów, pedagogów, terapeutów, zajęcia socjoterapeutyczne. Zamiast tego zrobiono rewolucję.

Jak w takim razie powinna wyglądać szkoła, w której chciałybyście pracować?

Magda: To szkoła, w której są pieniądze na zajęcia dodatkowe, wycieczki, nagrody dla dzieci.

Renata: W której dzieci uczą się w małych grupach.

Magda: Maksymalnie piętnaście, dwadzieścia osób.

Renata: Przy małych grupach nie byłyby potrzebne te niesławne korepetycje. Na które rodzice prowadzą dzieci do tych samych nauczycieli! Potrafimy równie dobrze wytłumaczyć w szkole, ale nie mamy do tego warunków.

Agata: Lekcja trwa 45 minut. Wystarczy, że w trzydziestoosobowej klasie trójka dzieci czegoś nie zrozumie – wtedy zostają na przerwie albo w ogóle po lekcjach i nauczycielka im to tłumaczy.

Magda: Mam pięć klas i każda ma swoje kółko po lekcjach. Dla każdej z nich przeznaczam na to godzinę tygodniowo. Oczywiście robię to bez dodatkowego wynagrodzenia, ze względu na te dzieciaki, bo jest mi ich szkoda. One naprawdę chcą się uczyć, ćwiczyć. Przychodzi czasem jeden uczeń, czasem kilkoro. A skoro mówimy o korepetycjach – one są tak popularne, bo rodzicom łatwiej jest wysłać dziecko do nauczyciela niż samemu usiąść z nim do lekcji. Też jestem mamą i też nie wszystko wiem, ale potrafię wziąć książkę, poczytać, poszukać w innych źródłach i mu wytłumaczyć – to jest mój czas z moim dzieckiem. Najprościej jest zapłacić i mieć sprawę z głowy.

Małgorzata: Przy trzydziestoosobowej klasie nie da się już zrobić normalnego sprawdzianu. Są tylko testy – jeden za drugim. A sprawdzanie wiedzy nie powinno polegać tylko na tym. Przestałam już zadawać prace domowe. To nie ma sensu w dobie Internetu.

Renata: Rozprawka na podstawie lektury ma zawierać dwieście słów, które ja muszę mechanicznie policzyć. Sprawdzenie takiej pracy to około 30-40 minut. Razy trzydzieścioro dzieci w czterech klasach… Zadanie napisania takiej rozprawki w domu to dla mnie gwarancja, że dziecko tę pracę skądś przekopiuje. A ja będę musiała to sprawdzać.

Są wśród was tacy, którzy w zawodzie nauczyciela nie powinni pracować?

Agata: Oczywiście, jak w każdym zawodzie. U pani też są przecież dziennikarze i dziennikarze (śmiech).

Renata: Tak, ale nie ma systemu, który sprawdzałby, kto może i powinien wykonywać ten zawód. Na poziomie studiów pedagogicznych nikt nie ocenia, jaka jest nasza przydatność dla tej profesji. W Europie studia pedagogiczne są kierunkiem prestiżowym, u nas coraz częściej są „załatajdziurą”. Tak do zawodu trafiają dziś ludzie młodzi, ale oni w nim nie zostaną. Po dwóch, trzech latach, gdy zderzą się ze ścianą, poszukają innych możliwości. Póki są młodzi.

Małgorzata: Z drugiej strony wiele osób kończy te studia i nie podejmuje pracy w zawodzie. Nie chcą, bo wiedzą, co ich tu czeka.

Renata: Według mnie to jest praca jak każda inna. Jestem do niej bardzo dobrze przygotowana i chcę ją wykonywać profesjonalnie. Wiem, co i jak mam w niej robić, tylko pozwólcie mi to robić.

Strajk jest zawieszony, w każdej chwili może więc paść hasło do wznowienia protestu. Wierzycie, że coś jeszcze nim uzyskacie?

Agata: Ekonomicznie chyba nie. W dniu, w którym została ogłoszona decyzja o zawieszeniu strajku, pojawiła się w Internecie informacja, że urzędnicy skarbowi otrzymali podwyżkę w wysokości 650 złotych brutto. W kwietniu podwyżki dostała służba więzienna. Niech dostają! Ale nam mówiło się, że nie dostaniemy ani grosza, bo nie ma pieniędzy.

Renata: Organizacyjnie być może. Wszystko będzie teraz zależało od szkół, od dyrektorów. Dużo też będzie zależało od tego, jak bardzo będziemy zdeterminowani skończyć z wolontariatem.

A konsolidacja protestującej części środowiska? To będzie trwały efekt?

Agata: Myślę, że tak. Nie musimy się tu w pracy wszyscy kochać i obściskiwać, ale to, że udało nam się tak zjednoczyć, na pewno musimy pielęgnować. Musimy też sami zacząć się szanować, żeby nie traktowano nas jako chłopców do bicia.

Nie boicie się konsekwencji udziału w proteście?

Agata: W pewnym sensie tak, dlatego nie chcemy podawać swoich nazwisk i mówić, w jakich szkołach pracujemy. Nie wszyscy dyrektorzy rozumieli, dlaczego strajkujemy i że robiliśmy to także w ich imieniu wiedząc, że oni do protestu przystąpić nie mogli. Poza tym jednak strajk był legalny, więc tak naprawdę nie mam się czego bać.

Renata: Myślę, że konsekwencji powinni obawiać się ci, którzy łamiąc prawo weszli do szkół i przeprowadzili egzaminy, nie zawsze zgodnie z procedurami, o czym my wiemy. My nie złamałyśmy prawa.

Małgorzata: Dowodem na to, że się nie boimy jest to, że wszyscy strajkowaliśmy od samego początku do zawieszenia i w dodatku wspieraliśmy osoby, które nie mogły do nas dołączyć.

Macie po tych kilku tygodniach ochotę dalej pracować jako nauczycielki?

Agata: Tak! Z podniesioną przyłbicą.

Magda: Oczywiście, nie mamy sobie nic do zarzucenia. W przeciwieństwie do tych, którzy wylali złość i frustrację na nas w mediach i na portalach społecznościowych. Przyjdziemy w poniedziałek i zrealizujemy materiał.

Małgorzata: Proszę popatrzyć, tu stoi już moja walizka z zeszytami do sprawdzenia.

Agata: Strajkowałam w 1993 roku i teraz po raz kolejny przez to przechodziłam. Wczoraj najpierw poczułam zniechęcenie, ale potem stwierdziłam, że dotrwam do sześćdziesiątki. Jeszcze trochę podziaduję.

Dodaj komentarz