Nauczyciel ma mieć misję, nie pieniądze – tak między wierszami odczytać można liczne wypowiedzi minister edukacji Anny Zalewskiej. Podobny wniosek płynie z lektury skierowanego do nauczycieli z okazji nowego roku szkolnego otwartego listu prezydenta Legnicy Tadeusza Krzakowskiego. Zaskakująco szczery i spójny w wymowie przekaz wycelowany w środowisko nauczycielskie zapewne trafił. I mógł zranić.
Dlaczego nauczyciele nie mają powodów do radości zarówno w kraju, jak i na lokalnym podwórku? Bo są niedoceniani, zasypani stosem papierowej, nikomu niepotrzebnej roboty, permanentnie zmuszani do sztucznego (bo tylko na piśmie) podnoszenia kwalifikacji. Osobny rozdział to wieloletnia i żmudna ścieżka kariery zawodowej, na której szczycie – zamiast wisienki – znajdą co najwyżej… zgniłe jajo. Ów zbuk to stopień nauczyciela dyplomowanego, przez rząd wyceniony na mniej niż trzy tysiące złotych „na rękę” miesięcznie. Wyżej po tej drabinie wejść się nie da, a poziom płac jest zbliżony do wynagrodzeń kasjerów w marketach. Są jednak miasta w Polsce, gdzie samorządy o nauczycieli dbają i zamiast w doniczki na ulicach, wolą inwestować w pedagogów.
Nie dziwi, że młodzi, wykształceni ludzie o byciu belfrem nie myślą, bo z samej misji wyżyć się nie da, choć rządzący bardzo by chcieli. Wspomniany już prezydent Legnicy w swoim liście pisze tak: „Legnicka społeczność edukacyjna stanowi najliczniejszą w naszym mieście grupę zawodową, powiązaną poczuciem misji i wyjątkowej odpowiedzialności. (…) Edukacja łączy nas więzami wspólnego celu pracowników oświaty, uczniów i wychowanków oraz tysięcy ich rodziców. (…) Znam piękno, wartość, ale i trudy nauczycielskiej profesji. Głęboko szanuję i doceniam pracę ludzi, którzy poświęcają się kształceniu i wychowywaniu legnickich dzieci i młodzieży. (…) Wszystkim pedagogom życzę zawodowych sukcesów, poczucia dumy z misji, jaką mają do wypełnienia. Doceniam trud, jaki wkładają Państwo w kształcenie i wychowywanie dzieci i młodzieży.”
Pięknie napisane, ale moim zdaniem na podobne frazesy nikt już się nie nabierze. Za „wspólne cele”, „wartości” czy za „poczucie misji” żyć się raczej nie da.
Manipuluje danymi minister edukacji Anna Zalewska, mówiąc, że nauczyciele dostaną średnio 1 000 zł podwyżki i nie dodając, że to suma z aż trzech lat, w dodatku liczona w skali… roku. W rzeczywistości – jak wyliczył Związek Nauczycielstwa Polskiego – rząd szykuje dla nich jałmużnę w wysokości niespełna 100 zł miesięcznie.
Atmosfera w oświacie gęstnieje wraz z nowym rokiem szkolnym. Coraz śmielej mówi się o powszechnym, ogólnopolskim strajku, jakiego nie było od lat, a narzędzi w ręku do skutecznego walczenia o swoje nauczyciel pod ręką ma cały asortyment. To chyba jedyna tak silna grupa zawodowa w kraju, która nie potrafi zdecydowanie postawić się władzy, podczas gdy realnie swoim strajkiem nauczyciele mogliby sparaliżować cały kraj. Świetnie radzą sobie pielęgniarki, skutecznie potrafią protestować rolnicy, o swoje prawa od niedawna zaczęli zabiegać ratownicy medyczni. Skrzyknęli się nawet, wywołując polityczny kryzys, rodzice osób niepełnosprawnych. A nauczyciele wciąż siedzą cicho jak mysz pod miotłą, karmieni pustymi słowami o wychowaniu młodzieży, odpowiedzialności i misji…
Do belfrów władza uśmiecha się rzadko. Z reguły wówczas, gdy w jej odczuciu są poważnym elektoratem lub ewentualnie wtedy, gdy rozpoczyna się nowy rok szkolny. Tym razem jedno z drugim idzie w parze. Politycy szczerzą zęby od dłuższego czasu. Prawo i Sprawiedliwość kłamie o gigantycznej podwyżce, prezydent Legnicy puszcza oczko opowiadając o milionowych inwestycjach i doskonałym stanie legnickiej oświaty. Sprawujący swój urząd od 16 lat włodarz sam wywodzi się ze środowiska nauczycieli i od samego początku kreował się na ich przedstawiciela, któremu interesy oświaty leżą szczególnie na sercu. Być może stąd wziął dość intrygujący zwyczaj przyznawania dorocznych nagród dyrektorom wszystkich szkół i przedszkoli, bez względu na zasługi. Trzeba przyznać, że taka forma „dopieszczania” okazała się skuteczna, bo wśród nauczycieli przez lata miał duże poparcie. Kilku wprowadził nawet do Rady Miejskiej. Działo się to także przy dużym udziale byłej już wiceprezydent Doroty Purgal, której oświata podlegała i której, co nigdy tajemnicą nie było, środowisko zwyczajnie się bało. Po jej przejściu na emeryturę nauczyciele odetchnęli z ulgą, choć ona sama coraz częściej widywana jest w ratuszu (ponoć znowu jest zaangażowana w kampanię wyborczą swojego wieloletniego przełożonego).
Śledząc fora internetowe, gdzie nauczyciele dają wyraz swej frustracji, warto postawić kilka pytań. Czy w legnickiej oświacie coś pękło? Czy przedstawiciele tego środowiska nadal pójdą w ogień za obecnym prezydentem? Zachowają status quo czy wyciągną czerwoną kartkę?
„Ci którzy nie potrafią, nauczają innych. Ci którzy potrafią – pracują twórczo”- to myśl J.B.Show’a. Sam jestem związany ze środowiskiem pedagogów i śmiem twierdzić, że z twórczą pracą w tym fachu mamy do czynienia zbyt rzadko. W efekcie społeczny autorytet nauczyciela (jak wielu innych profesji) dawno legł w gruzach. Legniccy nauczyciele są jedną z najtchórzliwszych grup zawodowych w mieście (słyszał ktoś w ostatnich latach o legnickich protestach przeciwko nieprzemyślanym reformom w oświacie?). Dlatego większość tez zawartych w tym felietonie, to luźne przemyślenia Autora. Niekoniecznie poparte wnikliwą analizą chorób, jakie toczą środowisko pedagogów.
Zgadzam się, jest tylko jedno ale. Nasz Prezydent traktuje Dyrektorów szkół jak wojskowe kociarstwo. Jak który podskoczy wyże wacka to pokazuje jemu miejsce w szeregu, a jak dalej skacze to pakuje się z gabinetu.
Hmmm, Strajk, no pomysł dobry, tylko żeby był efektywny zamykam na kłódkę wszystkie przedszkola, szkoły, świetlice i inne miejsca gdzie rodzice oddają dzieci na „przechowanie” na czas pracy. A Pan Prezydent ma „Bon Oświatowy” dla niego wszyscy pracownicy legnickich szkół – tak szkół nie oświaty, bo cała oświata to również pracownicy Urzędu. No więc dla Niego to tylko liczby, w których Dyrektorzy mają wyznaczone sztywne ramy zatrudnienia i nie mogą wyjść po za nie. A w Urzędzie mają tyle pracy, że nie mają czasu zapytać koleżanki z biurka obok gdzie znajdę „to” czy „tamto”, tylko wysyłają e-maile do szkół żeby dostać coś co już mają. Praca w oświacie to już nie misja to wolontariat.