Choć tegoroczna zima nie jest wyjątkowo mroźna, legniccy strażnicy miejscy wciąż odbierają telefony od kierowców, których samochody odmawiają posłuszeństwa. W styczniu zaledwie jednego dnia „odpalili” prawie 30 aut. Takiego tempa nie wytrzymał nawet ich przenośny akumulator.
„Akcję akumulator” miejscowi halabardnicy prowadzą już czwarty rok. Legniczanie przyzwyczaili się do tego i chętnie korzystają z pomocy, gdy ich samochód nie chce odpalić. Co ciekawe, nawet gdy temperatura nie spadnie poniżej zera.
– Pomagamy przez cały rok i przyznam, że zdarza nam się interweniować nawet w środku lata. Ludzie rzadko kiedy porządnie dbają o swoje auto – zdradza st. insp. Jacek Śmigielski. – Są też „stali klienci”, którzy wzywają nas po 7-8 razy do tego samego akumulatora. Radzimy wtedy zmienić go na nowy, ale i tak pomagamy. Nasze działania są bardzo pozytywnie odbierane, nie spotkaliśmy się jeszcze z agresją ze strony kierowcy. Nawet, gdy nie wszystko poszło po jego myśli – dodaje.
I rzeczywiście – jak przyznają strażnicy, nie każde wezwanie kończy się dobrze dla proszącego o pomoc kierowcy.
– Zawsze zanim pomożemy sprawdzamy czy wzywający nas człowiek ma przy sobie ważne dokumenty, czy samochód ma aktualne badania techniczne. Jeśli jest inaczej, zamiast odpalić akumulator, przekazujemy sprawę policji – mówi Śmigielski.
Choć wydaje się, że w tym roku zima nie spędza kierowcom snu z powiek, telefony w siedzibie SM wciąż dzwonią. Najgorzej było w styczniu.
– Jednego dnia, gdy chwyciły mrozy, musieliśmy odpalić prawie 30 samochodów. Doszło do tego, że nasze urządzenie rozruchowe się rozładowało i nie mogliśmy dalej pomagać, dopóki go nie naładowaliśmy – opowiada legnicki strażnik miejski.