LEGNICA. Nie czuje się winny. Uważa, że został skrzywdzony

IMG_0461O tym, że gradowe chmury zbierają się nad jego głową wiedział już w lutym. Jednak nie reagował aż do dziś. Jarosław Rabczenko – prezes Agencji Rozwoju Regionalnego Arleg i zarazem kandydat na prezydenta Legnicy – dopiero po kilku tygodniach od medialnej burzy, postanowił ustosunkować się do zarzutów dotyczących nieetycznych rozstrzygnięć przetargów ogłaszanych przez Arleg. Intratne zlecenia wygrywały osoby zawodowo i towarzysko związane z agencją.

Prezes nie ma sobie nic do zarzucenia. Tłumaczy, że nie mógł zabronić swym pracownikom i bliskim swej załogi uczestniczenia w przetargach. Nie ukrywa, że nie podoba mu się sposób, w jaki media opisują kulisy działalności kierowanej przez niego spółki. Zapowiedział, że przeciwko dziennikarzowi „Gazety Wyborczej”, która ujawniła koneksje w agencji, skieruje sprawę do sądu. Jeszcze nie wie czy będzie to proces karny, czy cywilny. Procesować się chce także z żurnalistami, którzy bezrefleksyjnie – jak to określił – przedrukowywali informacje opisane w opiniotwórczym dzienniku.

Jarosław Rabczenko czuje się pokrzywdzony przez media. Jak tłumaczy, konferencję prasową zwołał dopiero po wynikach kontroli przeprowadzonej przez radę nadzorczą spółki. Sęk w tym, że dwaj członkowie nadzoru zostali wymienieni zaraz po opublikowaniu raportu, który nie wskazywał na prawne uchybienia. Bardziej stanowczy w wypowiedziach jest rzecznik urzędu marszałkowskiego, mającego decydującą większość udziałów w Arlegu. Jego zdaniem sprawa nie jest tak klarowna, jak przedstawia to Jarosław Rabczenko.

Prezes Arlegu zatrudnia posła Platformy Obywatelskiej Roberta Kropiwnickiego. Jednocześnie jest jego szefem, a do niedawna także podwładnym w powiatowych strukturach partii, gdzie rządził parlamentarzysta, a Jarosław Rabczenko był jego zastępcą. Dolnośląskie władze PO w ubiegłym tygodniu rozwiązały jednak swe legnickie struktury, odbierając obu politykom partyjną władzę.

Jarosław Rabczenko nie potrafi wytłumaczyć, dlaczego tak długo milczał, choć wiedział, że dokumenty dotyczące kontrowersyjnych przetargów od kilku miesięcy krążą po legnickich redakcjach. Być może brak reakcji lokalnych mediów uśpiły jego czujność. Miał bowiem pełną świadomość, że legniccy żurnaliści są ze sobą silnie zakolegowani i niezręcznie im będzie pisać o przetargach Arlegu, które wygrywają ich koledzy po fachu. Dopiero publikacje wrocławskiego tytułu wywołały lawinę krytyki pod adresem arlegowskich biznesmenów z partyjnymi legitymacjami.

Nawet sprzymierzeńcy i ogromni entuzjaści Jarosława Rabczeni nie wierzą już w jego utrzymanie w fotelu prezesa Arlegu, ani też sukces wyborczy w listopadowych wyborach na prezydenta Legnicy. Ich zdaniem jego odwołanie jest przesądzone od kilku miesięcy, ponieważ wraz z posłem Robertem Kropiwnickim i byłym europosłem Piotrem Borysem postrzegani są jako stronnicy marginalizowanego politycznie Grzegorza Schetyny.

– Nie wiem, po co zdecydował się na falstart ulegając namowom partyjnych kolegów i Jacka Głomba. Nie mając zgody władz regionalnych ogłosili, że jest kandydatem Platformy. To zresztą, paradoksalnie, zniechęciło jego potencjalnych wyborców, którzy mają dość zarówno rządów Tadeusza Krzakowskiego w Legnicy, jak i PO jako takiej – mówi z rozgoryczeniem legnicki działacz partii, który ze startem Rabczenki wiązał duże nadzieje na zmianę władzy w mieście. – Byłem naiwny – przyznaje.

Wtóruje mu inny działacz PO. – Jarek to fajny chłopak, ale nie dostrzega, że jest wykorzystywany przez twardych graczy. Na jego miejscu zainteresowałbym się losami kandydata swej partii sprzed czterech lat w Lubinie. Tak ku przestrodze – dodaje, jak o sobie mówi, słabnący entuzjasta Platformy.

JOM

Dodaj komentarz