Ta historia mogła skończyć się tragicznie. Uratowała życie siedmiolatce

Od lewej: Iwona Charchal, siedmioletnia Zosia i jej mama Anna Baszczyn

Dla Anny Baszczyn i jej córki Zosi to były przerażające chwile. Siedmiolatka w jednym z lubińskich marketów zadławiła się cukierkiem i zaczęła się dusić. Zareagowała tylko pani Iwona, pracująca w pobliżu. Mama Zosi nazywa ją swoją bohaterką i wciąż dziękuje za uratowanie życia córce. – Ta pani zrobiła fantastyczną rzecz – dodaje Tomasz Wyciszkiewicz, ratownik medyczny, podkreślając, że najważniejsze jest, by próbować pomóc.

– Oglądamy takie sytuacje w filmach, ale gdy nas to spotyka, nie wiemy jak reagować prawidłowo – mówi Anna Baszczyn, która strach o życie swojej córeczki Zosi zapamięta do końca życia. Postanowiła podzielić się z nami swoją historią w części, by podziękować Iwonie Charchal, która pomogła jej dziecku, ale też po to, by uczulić innych rodziców i zachęcić do szkoleń z pierwszej pomocy.

Wszystko zaczęło się od cukierka. Pani Anna stała z córką za kasami hipermarketu i oglądała biżuterię na jednym ze stoisk. Nagle jej córka zaczęła się dusić.

– Rzuciłam wszystko, co miałam w rękach. Podbiegłam od tyłu i próbowałam wydusić z niej tego cukierka uściskiem Heimlicha. Jednak po chwili jej ciało stało się wiotkie, nie byłam w stanie jej utrzymać. Widziałam, że nie mogę jej w żaden sposób uratować, więc zaczęłam krzyczeć: „ratunku”! – wspomina lubinianka.

Nie zareagował nikt poza pracującą na stoisku obok Iwoną Charchal, która nie zastanawiając się długo podbiegła do zrozpaczonej matki.

– Wszystko wydarzyło się bardzo szybko – przyznaje pani Iwona. – Skąd ta moja reakcja, ciężko powiedzieć – przyznaje kobieta, która zastosowała chwyt Heimlicha. – Chyba sześć czy siedem razy użyłam siły, zanim ten cukierek wyskoczył i dziewczynka zaczęła normalnie oddychać. Obie z mamą zaczęłyśmy płakać. Dopiero po wszystkim przyszła refleksja, co by było, gdyby się nie udało. Ale najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło – mówi, uśmiechając się.

Pani Anna, gdy nieco ochłonęła, z kwiatami przyszła podziękować pani Iwonie. Nazywa ją bohaterką i aniołem. Pani Iwona na co dzień w markecie, w którym doszło do tej dramatycznej sytuacji, sprzedaje na niewielkim stoisku zrobione przez siebie anioły.

– Myślę, że każdy by tak postąpił – odpowiada skromnie pani Iwona.

– Warto reagować – podkreśla pani Anna, dodając, że oprócz pani Iwony nie pomógł nikt. Pojawiło się kilku gapiów, jakiś młody człowiek na wózku inwalidzkim próbował instruować, jak należy postąpić, ale nie zareagował nikt więcej. A jak podkreślają ratownicy medyczni, w podobnych sytuacjach nie zaszkodzimy, możemy tylko pomóc.

– Po pierwsze nie powinniśmy panikować, po drugie włączyć rozsądne myślenie i przypomnieć to, czego kiedyś nas uczono na kursach – mówi ratownik medyczny Tomasz Wyciszkiewicz. – Z małym dzieckiem postępujemy nieco inaczej niż ze starszym czy dorosłą osobą. Małe dziecko musimy odwrócić głową do tyłu, położyć na swojej ręce, odchylić głowę do tyłu, czyli udrożnić drogi oddechowe. Następnie zwijając rękę w łódeczkę uderzamy dosyć mocno wygarniającym ruchem między łopatki. Jeśli to nie pomoże, powtarzamy czynności – opisuje, jak należy zareagować w przypadku zadławienia się niemowlaka.

Tomasz Wyciszkiewicz

W przypadku starszego dziecka oraz osoby dorosłej również najważniejsze jest, by zachować zimną krew.

– Należy zachęcić taką osobę do kaszlu. Następnie pochylić do przodu bardzo głęboko, aby głowa znalazła się poniżej pasa. W przypadku starszego dziecka możemy przełożyć je przez kolano. Następnie, tak jak u małego dziecka, zwijamy rękę w łódeczkę i ruchem wygarniającym staramy się udrożnić drogi oddechowe – wyjaśnia ratownik.

Jeśli to nie pomoże, należy zastosować ten chwyt, którego użyły pani Iwona i mama Zosi.

– Kiedyś nazywało się to chwytem Heimlicha, w tej chwili uciśnięciem nadbrzusza. Staje się za taką osobą, układa pięść na przeponie, czyli w górnej części brzucha pod żebrami, i mocnym energicznym ruchem do siebie i do góry uciska po prostu to miejsce. Wtedy jest szansa, że ciało obce zostanie ewakuowane z dróg oddechowych – mówi Wyciszkiewicz.

Czasem boimy się reagować z niewiedzy, czasem dlatego, że nie chcemy zaszkodzić. Jednak nawet nieporadne udzielanie pomocy, jest lepsze niż jej całkowity brak. Historia pani Anny i jej córki, gdyby nie przytomność pani Iwony, mogła się skończyć zupełnie inaczej.

  1. Gratulacje dla Pani Iwony! Ale Droga Redakcjo, co to za bzdury napisaliście, jeśli chodzi o pomoc poszkodowanym w przypadku zadławienia. Mam wrażenie, że autor artykułu zapamiętał połowę tego, co mówił ratownik i z tego próbował coś skleić. To dopiero tragedia! Czy autor artykułu był kiedykolwiek na kursie pierwszej pomocy, na którym omawia się postępowanie w przypadku zadławienia?!

Dodaj komentarz