O złotoryjskim kebabie mówi cała Polska!

Gdy dwa lata temu otworzył w mieście swoją restaurację z kebabem, wandale powybijali mu szyby. To jednak nie zrobiło na nim większego wrażenia. Nie miał do nikogo złości ani żalu, nie czuł też potrzeby zemsty. Dziś jest właścicielem jednego z najpopularniejszych lokali w Złotoryi, a od ostatniej niedzieli mówi o nim cała Polska.

Takiej sławy pochodzący z Turcji Ahmet Gerik się nie spodziewał. A sława ta przyszła w ślad za jego szczodrym gestem: 14 stycznia szef Sultan Kebab swój całodzienny utarg przeznaczył na rzecz Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy (pisaliśmy o tym tutaj). Klienci zamawiający tego dnia posiłki w lokalu za rachunki płacili bezpośrednio do puszki. Uzbierało się w sumie 2 531,21 zł. Jak mówi, nie zrobił tego dla reklamy czy sławy, ale z czystego odruchu serca.

Co pan czuł dwa lata temu, gdy wandale wybili szyby w pana lokalu? Był pan bardzo zły?

Nie, nie. Dlaczego miałem być zły? To tak naprawdę mogło się wydarzyć wszędzie, nie tylko w Polsce. Tak samo w Niemczech, Holandii, Portugalii, jak i na całym świecie. Nie miałem do nikogo większych pretensji. Zakończyło się dobrze, bo Złotoryja była wtedy ze mną i dzięki jej mieszkańcom jestem tutaj już ponad dwa lata.

Jak długo mieszka pan w Polsce?

Już dziesięć lat. Mam tutaj dwie córki, mam żonę Polkę. Powiem szczerze, że tak naprawdę nie ma to dla mnie większej różnicy, czy mieszkam w Polsce, w Niemczech, czy gdzie indziej. Moje początki związane były z Wrocławiem. Przyjechałem tam w 2007 roku i przez pierwsze pięć lat pracowałem też w gastronomii. Później chciałem spróbować swojej działalności.

Jak to się stało, że trafił pan do Złotoryi?

Wcześniej jeszcze przez chwilę byłem w Legnicy, gdzie próbowałem prowadzić działalność z kolegami. Ale tam nie do końca nam poszło i postanowiłem otworzyć coś samemu, gdzie indziej. Nie miało to dla mnie większego znaczenia, czy będzie to Złotoryja, Jawor czy Chojnów. Tak się złożyło, że padło akurat na Złotoryję. Ale nie żałuję. Jestem z tego wyboru bardzo zadowolony. Poznałem miasto i wielu ludzi, zarówno młodych i starszych. Czuje się tu dobrze. Tutaj zwykle spędzam też swój czas wolny, chyba że jadę do rodziny do Wrocławia.

Kiedy pan po raz pierwszy usłyszał o Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy?

Rok temu była u mnie pani organizator (Ewa Miara, szefowa złotoryjskiego sztabu WOŚP – przyp. red.), ale wtedy nie rozumiałem jeszcze, o co w tym dokładnie chodzi, a nie miałem też czasu na dłuższą rozmowę, bo obsługiwaliśmy sporo klientów. W tym roku też przyszła i mogliśmy już usiąść na spokojnie i porozmawiać. W ogóle to o samej akcji słyszałem już na początku mojego pobytu w Polsce, gdzieś w 2007 lub 2008 roku. Wtedy też pomagałem, ale nie takimi dużymi kwotami.

Skąd pomysł takiego wsparcia Orkiestry?

Nie zastanawiałem się nad tym długo. Wyszło to od razu podczas samej naszej rozmowy. Powiedziałem tej pani, że nie ma problemu i przekażę cały niedzielny utarg na Orkiestrę. Często ludzie wrzucali do puszki więcej niż mieli do zapłaty. Normalnie nasz lokal jest czynny do godziny 22, ale w niedzielę o 20 trzeba było zdać puszkę organizatorom. Na pozostałe dwie godziny zamknąłem już lokal, chociaż miałem jeszcze klientów. Po prostu nie chciałem zarabiać. Nie chciałem, żeby ludzie pomyśleli, że coś kombinuję.

A dlaczego w ogóle zdecydował się pan pomóc?

Sam mam córkę, która urodziła się wcześniakiem i musiała leżeć pół roku we wrocławskim szpitalu. Ważyła wtedy zaledwie 800 gramów. To bardzo mało. Lekarze nie dawali jej dużo szans, miała dodatkowo operację na oko laserem. Walczyliśmy, walczyliśmy i się udało. Teraz jest już wszystko w porządku. Jest zdrowa i chodzi do przedszkola. Ja też mam serce. Co z tego, że jestem z innego kraju, przecież też jestem człowiekiem. Nieważne, czy ty jesteś ortodoks, katolik, muzułmanin czy ateista. Nie interesuje mnie to. Każdy człowiek czuje tak samo.

Czy w Turcji organizowane są podobne akcje?

Takiej jak Wielka Orkiestra akurat nie mamy, ale my też pomagamy, tyle, że na inne sposoby.

Czy spotkał się pan w Polsce z przejawami agresji na tle rasistowskim czy nacjonalistycznym?

Około trzy lata temu miałem taką sytuację w Legnicy, ale po kilku dniach te osoby mnie przeprosiły. Ja nie lubię się gniewać na kogoś czy komuś brzydko powiedzieć. Tutaj w Złotoryi też w lecie było kilka takich sytuacji, gdy przychodzili pijani ludzie i mi ubliżali. Ale co ja mam im powiedzieć? Dzisiaj ktoś jest pijany, a jutro nie będzie nic pamiętał. Takie sytuacje zdarzają się wszędzie.

Wróćmy jeszcze do tego incydentu sprzed dwóch lat. Złotoryjanie stanęli za panem wtedy murem.

Tak, pokazali jedność ze mną. Zebrali nawet pieniądze na pokrycie kosztów wybitej szyby, ale ja nie chciałem ich przyjąć. Nawet nie wiem, jaka to była kwota, bo jej nie liczyłem. Powiedziałem, żeby oddali te pieniądze na dzieci i bezdomnych.

Nie obawia się pan, że ten hojny gest może zostać odebrany jako sprytny sposób na reklamę?

Ja nie zrobiłem tego specjalnie, nie myślałem nawet, że zrobi się o tym tak głośno. Zresztą, na początku działalności już miałem reklamę na całą Polskę, więc po co teraz miałbym robić drugą? (śmiech). Teraz interesują się mną media z całej Polski. Mam umówionych sześć czy siedem rozmów w tej sprawie. Jedni widzą w tym plusy, inni minusy. Mam nadzieję, że więcej plusów.

Czy za rok też planuje pan wesprzeć Orkiestrę?

To się zobaczy. Ja nie wiem, co będzie jutro, a co dopiero za rok. Zawsze chcę pomagać ludziom w potrzebie, ale czy sam będę w stanie, tego nie umiem teraz powiedzieć.

Dodaj komentarz