Negocjator nie kłamie [WYWIAD]

Fot. policja.pl

Rozmowa z policyjnym negocjatorem, członkiem Wojewódzkiej Grupy Negocjacyjnej KWP we Wrocławiu oraz Terenowej Grupy Negocjacyjnej KMP w Legnicy.

*Nie wygląda pan na gliniarza… Komplement?

– A jak wygląda gliniarz? Czy chodzi o to, że nie mam twarzy Brudnego Harrego? Myślę, że szablonu nie ma, ale mam świadomość, że odbiegam od stereotypu i nie mam z tym problemu. To że nie jestem kojarzony z „firmą” jest w moim przypadku atutem. Udaje mi się dzięki temu unikąć pewnych stereotypów, co jest bardzo korzystne w pracy negocjatora. Podchodzę do tego bardzo pozytywnie.

*Aparycja rzeczywiście wydaje się być niezwykle istotna w pańskim fachu. Pomaga, jeśli dzięki wyglądowi wzbudza pan zaufanie… To jak w jednej z najsłynniejszych definicji tego zawodu: musi pan „być jak ksiądz, który słucha i zdobywa zaufanie, choć nigdy nie rozgrzesza i nie obiecuje raju”.

– Emocje są w naszych oczach, a twarz musi emanować spokojem. Fizyka czy naturalne rysy mają mniejsze znaczenie, bo mowy pozawerbalnej nie da się oszukać. Ciało samo podpowie, jakich emocji doświadczasz w danej chwili. Badania potwierdzają, że to właśnie ciało wysyła właściwy przekaz, a usta tylko go uzupełniają. Jeśli nie następuje kolizja, to powstaje przekaz jednolity i wiarygodny. Gdy ta sprzeczność jednak jest, rodzi się konflikt, co sprawia, że przekaz jest mało wiarygodny.

*Jednak dzięki twarzy wzbudzającej zaufanie jest panu łatwiej negocjować?

– Pewnie tak, choć tę twarz trzeba uwiarygadniać i przekonywać, że nie jest przybraną maską. Tak żeby komunikaty werbalne i pozawerbalne były spójne. Negocjator ma pewną misję, która polega na przekonaniu sprawcy sytuacji kryzysowej, że nie będzie traktowany brutalnie, że jego godność zostanie zachowana, a on sam otrzyma pomoc… Sprawca powinien zrozumieć, że może to być interwencja „soft”, czyli bez użycia młotka.

Fot. policja.pl

*Młotka?

– Osobę negocjatora postrzegam jako kluczyk do odkręcania śrubek. Gdy nie uda się rozwiązać problemu przy pomocy „klucza”, dowódca ma do dyspozycji „młotek” w postaci oddiałów szturmowych, które, gdy jest to niezbędne, muszą rozwiązać sytuację siłowo. Wielokrotnie uczestniczyłem w akcji, gdy młotek był konieczny. Media oceniają wtedy: „pomimo wielogodzinnych negocjacji”, „skutki negatywne”, „oddziały antyterrorytyczne musiały przystąpić do działania.” Nie zdają sobie sprawy z tego, że przed wejściem opcji szturmowej wykonaliśmy często wielogodzinną pracę, która pomogła przygotować się do rozwiązania siłowego – ustabilizować wszystkie strony, także mentalnie. Finalnie ten trud jest często zupełnie niezauważany, wręcz określany właśnie jako porażka.

*Zdarza się panu przewidywać, np. dopiero po poznaniu szczegółów akcji, że tym razem „młotek” pójdzie w ruch? Lub odwrotnie?

– Nigdy nie możemy zakładać, że człowiek nie odstąpi od swojego zachowania, może się natomiast zdarzyć, że stanie się tak w wyniku rozmów. Zawsze zakładamy też scenariusz drugi, w którym negocjacje nie kończą się odstąpieniem sprawcy od jego zamiaru i potrzebne jest użycie siły. Bez względu na rozwój wydarzeń, to jednak cały czas praca jednego zespołu, który ma w wspólny cel.
Natomiast w przypadku sytuacji z udziałem osób chorych psychicznie można od początku uznać, że bez użycia siły będzie duży problem. Ponieważ rozmowa z takimi osobami nie daje żadnego kapitału w postaci konkretnych ustaleń. Nie da się umówić: „zrobisz to i to, a tego już na pewno nie”. Nawet po kilkunastu godzinach takich rozmów możemy znaleźć się nagle w punkcie wyjścia.

*Najdłuższe negocjacje, w których brał pan udział?

– 14-godzinna akcja w jednym z dolnośląskich szpitali, gdzie pacjent oświadczył, że popełni samobójstwo, po czym usiadł na parapecie na trzecim piętrze. Zdradzał cechy typowe dla silnych zaburzeń, także w postaci omamów. Widział w pomieszczeniu osoby, których tam nie było czy przedmioty, których obiektywnie także nie mógł widzieć. Takie akcje są bardzo trudne i przynoszą niekoniecznie oczekiwane efekty. Ta akurat zakończyła się odstąpieniem od zamiaru popełnienia samobójstwa. Potrzeby użycia młotka nie było, bo z biegiem czasu zaufanie sprawcy tej sytuacji rosło i ostatecznie dał sie przekonać.

*Jakie cechy powinien mieć naturalny talent w pańskiej branży?

– Naturalny talent? To dyskusyjne… Negocjatorem może być osoba, która nabędzie pewne cechy, a jeśli ma ku temu wrodzone predyspozycje, to dobrze. Jeśli ich jednak nie ma, ale wie, jak powinna postępować, wciąż może być dobrym negocjatorem.
Musimy określić rolę negocjatora. Jeśli sprawca sytuacji kryzysowej, czy to samobójczej czy zakładniczej, jest w krainie bardzo silnych emocji… Powiedzmy, że stoi po jednej stronie rzeki. Negocjator winien występować od strony drugiego brzegu – krainy spokoju i opanowania emocjonalnego. Powinien z czasem zbudować most, po którym poniekąd sam mentalnie przejdzie na stronę sprawcy i zrozumie, co dzieje się w jego otoczeniu. Sprawca powinien wtedy zwuażyć to zrozumienie, co w konsekwencji ma wzbudzić empatię z obu stron. Prowadzi do tego droga przez aktywne słuchanie, które jest zresztą jednym z koronnych elementów właściwego negocjowania. Jeśli negocjator faktycznie zrozumie sytuację sprawcy, a sprawca to zauważy, to pojawia się szansa na wywarcie wpływu na sprawcę i na zmianę jego zachowania. Stajemy po jego stronie, jednak pokazujemy mu możliwość pozytywnego rozwiązania sytuacji. Efektem tego ma być wspólne przejście przez ten metaforyczny most na stronę opanowania emocjonalnego i rozsądnych decyzji.

*Ta technika przywodzi na myśl… syndrom sztokholmski.

– Jest to operacja ze strony negocjatora, jak też szereg innych form wywierania wpływu, które mają doprowadzić do korzystnego rozwiązania – tak dla sprawcy, jak i innych uczestników zdarzenia. Mentalne przechodzenie na stronę sprawcy ma wzbudzić empatię i zrozumienie jego położenia, ale nie powinno wiązać się ze zbyt dużym zaangażowaniem. To niebezpieczne zjawisko, które rzeczywiście może występować w negocjacjach. Znam przypadki negocjatorów, którzy ulegali syndromowi sztokholmskiemu. Z powodu ich zbyt emocjonalnego podejścia i zaangażowania się w problemy sprawcy, sytuacja stawała się podwójnie trudna do rozwiązania. Negocjator może wtedy być problemem, podobnie jak w przypadku, gdyby sam stał się zakładnikiem.

*W ilu akcjach pan uczestniczył?

– W ponad 100. Czasami nawet w trzech w ciągu jednej doby, ale bywa i tak, że przez kilka miesięcy nie ma zdarzeń, które wymagają udziału negocjatora.

Fot. policja.pl

*Która zapadła panu szczególnie w pamięć?

– Kiedyś w jednym z lubińskich… night clubów doszło do sytuacji zakładniczej. Kilku uzbrojonych sprawców przetrzymywało pracujące tam panie. Zamanifestowaliśmy wtedy obecność tak „kluczyka”, jak i „młotka”. Antyterroryści zajęli miejsca na pobliskich dachach z bronią w rękach. Sytuacja była bardzo naładowana emocjonalnie, pojawiły się problemy z nawiązaniem kontaktu ze sprawcami. Była potrzeba komunikowania się z nimi przez tubę, zza tarcz balistycznych, ze względu na to, że mieli pistolety. Kiedy udało się wreszcie nawiązać kontakt, negocjacje okazały się już mniej trudne niż można się było spodziewać. Głównie ze względu właśnie na bardzo dobrze zamanifestowany „młotek”. Sprawcy wiedzieli, żę nie uda im się oddalić, a w przypadku konfrontacji może dojść do strzelaniny. Postanowili więc się poddać i przyjęli warunki, jakie negocjatorzy im zaproponowali.

*Co może pan obiecać sprawcy w ramach negocjacji?

– Tylko i wyłącznie prawdę. Nic, czego nie jestem w stanie zrealizować. Negocjator nie kłamie, bo jeśli takie kłamstwo zostanie wykryte, kompromituje go jako stronę i człowieka, który jest w stanie pomóc. To czyni z niego gracza, manipulanta, oszusta. Dlatego nigdy nie obiecujemy gruszek na wierzbie. Co najwyżej uciekamy się do określenia, że „zrobimy wszystko, co w naszej mocy”. W trakcie negocjacji staramy się też spełniać drobne życzenia. Na prośbę sprawcy przyniosę mu papierosy, jedzenie, picie. Nigdy jednak nie podajemy leków, alkoholu czy narkotyków, bo nie dostarczamy substancji, które mogą zmienić stan psychofizyczny sprawcy. Nie wiemy, jak mogą na niego wpłynąć.

*Jak to się ma do amerykańskich filmów, w których negocjatorzy, stojąc na gzymsie obok sprawcy, prowokują do skoku. Pada np.: „jak chcesz, to skacz, mam większe problemy”, a skruszony niedoszły samobójca ochoczo odstępuje od swojego zamiaru…

– Hollywoodzkie produkcje? Na potrzeby sensacji czy zainteresowania widzów rola negocjatorów jest tam rozbudowywana do skali, która jest niemożliwa do spełnienia, ale też niezgodna z prawem. Wszelkie motywy filmowe, gdzie występuje zachęcanie czy blefowanie ze strony negocjatora, ocierają się o przestępstwo podżegania do popełnienia samobójstwa i w żadnym wypadku nie można tego stosować.

*Wróćmy więc na ziemię… Żadna z akcji nie śni się panu po nocach?

– Jak dotąd nie. Pewnie dlatego, że żadna nie skończyła się tragicznie, choć nie wszyscy moi koledzy w Polsce mogą to powiedzieć. Ostatnio jeden z nich negocjował ze sprawcą, który zapowiedział, że skoczy i zrobił to. Rozawiałem z nim po fakcie, byłem ciekaw jego odczuć. Kolega zwrócił uwagę na bardzo silne obciążenie psychiczne związane z takim rozwojem wydarzeń. W Polsce zdarzają się przypadki, że po zapowiedziach samobójstwa ostatecznie do niego dochodzi w obecności negocjatorów. Upada wtedy stereotyp funkcjonujący w społeczeństwie, że jeśli ktoś rzeczywiście chce odebrać sobie życie, zrobi to bez zapowiedzi czy tłumu świadków, np. w domu. Statystyki uwzględniające liczbę samobójstw po manifestowaniu, w obecności negocjatorów, niestety przeczą przekonaniu ludzi. Dlatego na każdą akcję jedziemy z silnym napięciem emocjonalnym, mając świadomość, że może się ona skończyć tragicznie.

*Co jest najważniejsze, gdy staje pan twarzą w twarz z osobą np. manifestującą próbę samobójczą czy taką, która wzięła zakładnika?

– W każdym przypadku najważniejsze jest zachowanie spokoju i opanowanie emocjonalne. Oczywiście najlepiej, jeśli spokój występuje naprawdę, wtedy rozlewa się na całe ciało, wpływając także na mimikę, a to daje prawdziwy przekaz. Gorzej, gdy trzeba tym spokojem „zarazić” sprawcę. Naturalną reakcją człowieka na stres jest ucieczka lub atak. Negocjator musi zachować spokój, nie atakując, ani nie uciekając. To trudne. W pewnym sensie sprzeczne z naszym instynktem samozachowawczym. Spokój ma spowodować, że z czasem sprawca sam zacznie go odczuwać, a nie odwrotnie.

*Skąd czerpie pan te pokłady spokoju?

– Pomaga praca w zespole. Świadomość, że nie jestem sam. Że jeśli nastąpi rozbicie emocjonalne, zastąpi mnie kolega. Sukces jest sukcesem całego zespołu i wszystkich uczestników interwencji. Porażka w tym przypadku też rozkłada się na grupę ludzi, a to pozwala poczuć się bardziej komfortowo.

*Jak pracuje taki zespół?

– Jedziemy na akcję w co najmniej trzyosobowej grupie negocjatorów i dzielimy się funkcjami. Jest „jedynka” czyli negocjator, który bezpośrednio zajmuje się rozmową ze sprawcą. Dwóch pozostałych przejmuje inne zadania – wspomagają „jedynkę”, kontaktują sie z dowództwem, zbierają i wymieniają informacje. Może się zdarzyć, że zachodzą zmiany na odpowiednich pozycjach. Czasami sytuacja może wymagać, by „jedynką” był ktoś bardziej dysponowany. Np. kiedy sprawcą jest kobieta, czasami łatwiej jej będzie przybliżyć swój problem innej kobiecie.

*A metody pracy polskich negocjatorów? Podobno czerpiemy garściami z doświadczeń FBI?

– FBI wypracowało świetny system tzw. schodów behawioralnych, który został przeszczepiony na świecie. Bazuje on na doświadczeniach zbieranych w sytuacjach kryzysowych, głównie zakładniczych, na przestrzeni wielu lat. Stosowanie amerykańskiego systemu ma zmierzać do stabilizacji emocjonalnej sprawców. Uwzględnia on sytuacje, gdy źle wypowiedziana przez negocjatora kwestia mogła zakończyć się śmiercią zakładnika. Pierwszym schodkiem jest aktywne słuchanie, swoiste kredo negocjatorów policyjnych. Jego stosowanie wspiera komunikację, daje możliwość zrozumienia i wsłuchania się w rzeczywiste problemy sprawcy, pozwalając mu wyrzucić z siebie negatywne emocje. Istotną rolą negocjatora jest to, by sprawca w ogóle chciał z nami rozmawiać. Nie wolno wystąpić do niego z takimi slowami, że zrezygnuje z naszej pomocy. Sprawcy sytuacji zakładniczej chodzi o to, by nabrać przekonania, że jesteśmy właściwą osobą w danym miejscu. Taką, która pomoże w rozwiązaniu tej sytuacji. Zawsze jednak istnieje ryzyko, że sprawca odmówi rozmowy z nami i zażąda np. negocjacji z prezydentem.

*O czym nie wolno panu rozmawiać ze sprawcą?

– Przede wszystkim trzeba pamiętać, że negocjator jest narzędziem w rękach dowódcy i ma jedynie osiągnąć wyznaczone cele. Nie prowadzi sytuacji na własną rękę od początku do końca. Przypomnę raz jeszcze – negocjator jest „kluczykiem”, który może być użyty lub w dowolnym momencie odsunięty od zadania. Ma zrealizować cel na swoim polu i przyczynić się do rozwiązania sytuacji. Nie ma też szablonu rozmowy ze sprawcą, bo każda sytuacja jest żywa, różni się i wymaga odpowiednich środków oraz argumentów. Na pewno nie powinno się jednak poruszać wątków, które mogą obniżyć samoocenę sprawcy, pogłębiając tym samym jego frustrację. Rolą negocjatora jest podbudowanie sprawcy. Przekonanie go o tym, że jest szanowany, nawet jeśli już zrobił coś złego.

*Ma pan za sobą 15 lat pracy w zawodzie. Jak długo zamierza się pan tym zajmować?

– Do emerytury, ale jeszcze nie określiłem, kiedy to będzie. Praca w charakterze negocjatora daje mi dużą satysfakcję, ponieważ dotyka spraw z pogranicza życia i śmierci, a to fascynuje. Zwłaszcza, gdy poprzez rozmowę udaje się wpłynąć na rozwój wypadków.

*Życzę zatem wielu udanych negocjacji. Dziękuję za rozmowę.

Dodaj komentarz