Zabił, bo „chciał przepędzić demona”

W przyszłym tygodniu zapadnie wyrok w sprawie legniczanina, który przy ul. Chojnowskiej w brutalny sposób zamordował przypadkowo napotkanego mężczyznę. Szczegóły zbrodni są wstrząsające. Sprawcy grozi dożywotni pobyt za kratami.

O sprawie pisaliśmy w listopadzie 2017 roku, gdy prokuratura ujawniła pierwsze szczegóły zdarzenia. Noc poprzedzającą zabójstwo 28-letni wówczas Marcin M. spędził ze znajomymi, by nad ranem odłączyć się od grupy i napaść na starszego o niemal 40 lat Leszka N. Nieświadomą ofiarę zaatakował od tyłu i katował nawet w chwili, gdy na miejscu pojawili się już policjanci. Przy mężczyźnie znaleziono narkotyki. Badania potwierdziły, że wcześniej był pod ich wpływem.

Podpisał pakt z diabłem

W toku śledztwa ustalono, że Marcin M. od wielu lat był uzależniony od alkoholu i narkotyków. Od używek nie stronił także feralnej nocy, gdy ze swoimi znajomymi odwiedził kilka miejscowych lokali. Po zdarzeniu w jego organizmie wykryto obecność kokainy, miał przy sobie także zawiniątko z niewielką ilością metamfetaminy. Z problemu uzależnienia 30-latek zdawał sobie sprawę od lat, w przeszłości bezskutecznie próbował bowiem zerwać z nałogiem w placówce Monaru. Ma dwójkę małych dzieci, jego pasją jest muzyka. Jak tłumaczy, m.in właśnie z powodu artystycznych aspiracji z czasem zaczął interesować się… satanizmem.

– Opowiadał, że gdy złapał okazję nagrania płyty, zawarł pakt z diabłem przez internet. Na miejscu znaleziono także należące do niego charakterystyczne koraliki przypominające różaniec – opisywała w trakcie mowy końcowej oskarżyciel Katarzyna Czuba.

Sędzia Marek Regulski

Kiedy nad ranem 18 listopada 2017 r. odłączył się od znajomych, swoje kroki najpierw skierował na miejskie targowisko, gdzie bez powodu zaczął rozbijać stojące tam skrzynki. Na miejsce wezwano policję, ale Marcin M. był już wtedy kilkaset metrów dalej – przy ul. Chojnowskiej. Tam spotkał Leszka N. Na nagraniach monitoringu widać, jak podchodzi do swojej ofiary od tyłu, powala ją na ziemię, po czym odchodzi, by po chwili do niej wrócić. Uczynił tak przynajmniej trzy razy.

– Kopał i deptał mężczyznę, głównie po głowie. Zadał w sumie kilkanaście lub kilkadziesiąt uderzeń. Doprowadził ofiarę do nieprzytomności, ale nadal kontynuował. W międzyczasie nadjechali policjanci, ale on wciąż deptał Leszka N. na ich oczach. Odstąpił dopiero po chwili, na wyraźne żądanie funkcjonariuszy – relacjonował dziś prokurator Artur Socha. – Po kilku minutach na miejscu było pogotowie, jednak rozległe obrażenia, które spowodował sprawca uniemożliwiły skuteczne próby reanimacji ofiary.

Marcin M. początkowo nie przyznawał się do winy. Formalnie zrobił to dopiero przed sądem. Gdy interweniujący przy ul. Chojnowskiej policjanci zapytali, dlaczego zabił, ten odparł, że nie podobała mu się twarz Leszka N. Później miał stwierdzić, że mężczyzna przypominał ojca jego byłej partnerki. Ostatecznie zeznał, że dostrzegł w przechodniu „demona, którego odejścia się domagał”.

Leszek N. obawiał się ludzi

Zbrodnia jest tym bardziej bulwersująca, że ofiarą legniczanina padł 65-letni Leszek N., który od urodzenia był w lekkim stopniu upośledzony. Mężczyzna był ubezwłasnowolniony, przy podejmowaniu trudnych decyzji potrzebował pomocy bliskich, m.in. siostry, jednak na co dzień radził sobie sam. Każdy dzień rozpoczynał w rytualny sposób – wstawał o świcie i wychodził na spacer, który kończył wizytą w piekarni.

– Bał się innych ludzi. Bał się, że zostanie wyśmiany czy skrytykowany. Rano czuł się bezpiecznie, bo miasto było puste i nikt mu nie zagrażał – tłumaczyła oskarżyciel Katarzyna Czuba. – Ta zbrodnia wstrząsnęła całym krajem. Nie tylko z uwagi na brutalność sprawcy, ale także ze względu na to, że ofiarą mógł być każdy z nas. Nie mam wątpliwości, że Marcin M. jest wyjątkowo niebezpiecznym przestępcą, którego trzeba jak najdłużej izolować od społeczeństwa – zakończyła, domagając się kary dożywotniego pozbawienia wolności.

Obrona wyliczała, że mężczyzna nigdy przedtem nie był agresywny, a jedyne akty agresji jakich się dopuszczał, kierował przeciwko sobie samemu, o czym świadczą jego próby samobójcze. Adwokat Błażej Gazda wskazywał na wieloletnie uzależnienie od narkotyków i alkoholu oskarżonego oraz podejmowane próby odwyku. Biegli psychiatrzy oraz psycholog wykluczyli jednak, że mężczyzna jest chory psychicznie lub upośledzony.

– On naprawdę wierzył w to, co przeczytał o satanizmie. Jak sam mówił, rozmawiał z głosami. Świadczą o tym zresztą teksty jego piosenek – przytaczał Błażej Gazda, apelując do sądu, by kara nie była surowsza niż 15 lat pozbawienia wolności.

„Pozwólcie mi wrócić do dzieci”

Przez całą rozprawę Marcin M. wydawał się nieobecny, miał spuszczony wzrok. Emocje okazał dopiero, gdy udzielono mu głosu.

– Przepraszam jeszcze raz rodzinę – zwrócił się w kierunku m.in. siostry zabitego Leszka N. – Nie jestem w stanie poczuć, co państwo, ale chcę, żeby państwo wiedzieli, że żałuję tego, co się stało. Bardzo żałuję – mówił ze łzami w oczach.

– Gdybym wiedział w wieku 14 lat, że narkotyki mnie tu doprowadzą, nigdy bym nie wziął. Pamiętam to, jak do tego doszło. Będę to nosił w sobie już do końca życia. Wierzę, że wysoki sąd da mi szasnę jeszcze wrócić do moich dzieci – powiedział.

Wyrok w tej sprawie poznamy za tydzień, 20 marca.

Dodaj komentarz