Polityka albo biznes – przedwyborcza deklaracja PiS

– „Do polityki nie idzie się dla pieniędzy. Ci, którzy funkcjonują w spółkach, są przez nas szanowani – jeśli dobrze wykonują swoje obowiązki – ale nie będziemy łączyć tych dwóch funkcji. To znaczy, te osoby nie będą kandydowały na żadnym szczeblu samorządu” – oznajmił na konferencji prasowej Jarosław Kaczyński. Najnowsza decyzja władz Prawa i Sprawiedliwości oznacza, że członkowie partii muszą wybrać, czy chcą ubiegać się o funkcje samorządowe, czy pracować w spółkach z udziałem Skarbu Państwa.

Krótkie wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego po ostatnim posiedzeniu komitetu politycznego PiS dla wielu lokalnych działaczy partii oznacza kiepski obrót spraw. Aby znaleźć się na listach kandydatów w jesiennych wyborach, część z nich będzie musiała… zrezygnować z pracy.

W naszym regionie decyzja władz PiS dotyczy osób zatrudnionych przede wszystkim w grupie KGHM. O ile jasnym wydaje się, że nowa partyjna reguła obejmie osoby na najwyższych stanowiskach w Polskiej Miedzi i jej spółkach zależnych, o tyle trudno powiedzieć, jak dalece zasada ta sięgnie w głąb firmowych struktur.

Z pewnością wyboru między samorządem a przemysłem miedziowym musieliby dziś dokonać m.in.: radna powiatu lubińskiego Marta Burdak, która jako dyrektor finansowy Zakładów Górniczych Polkowice-Sieroszowice zarobiła w zeszłym roku ponad 630 tys. zł, Zbigniew Bytnar (radny miejski w Legnicy), który zainkasował ponad 350 tys. za pracę w zarządzie Pol-Miedź Transu czy Zbigniew Leszko (radny powiatu lubińskiego) z pensją dyrektora personalnego w ZG Lubin na poziomie blisko 570 tys. zł. Nie wiadomo jednak, czy podobną decyzję musiałby podjąć np. polkowicki radny Wojciech Marciniak, który jako dyrektor Departamentu Raportowania i Analiz Aktywów Zagranicznych KGHM zarobił w 2017 r. ponad 270 tys. zł.

W trudnej sytuacji znalazł się też radny powiatu głogowskiego Jan Zubowski, zatrudniony w ZG Rudna jako dyrektor personalny i niedawno oficjalnie mianowany kandydatem PiS na prezydenta Głogowa. Biorąc pod uwagę deklarację Jarosława Kaczyńskiego, by móc startować w wyborach, Zubowski będzie musiał zrezygnować z pracy w Polskiej Miedzi i rocznej pensji w wysokości ponad 600 tys. zł. Jeśli wygra prezydencki wyścig, otrzyma kilkukrotnie niższe uposażenie. Obecny włodarz miasta, Rafael Rokaszewicz, w zeszłym roku zainkasował 135 tys. zł.

Skoro mowa wyłącznie o wysokich pensjach – nie określonych jednak przez władze partii – spokojniejszy może być np. młody radny powiatu legnickiego Grzegorz Gapski, który w 2014 r. w biurze poselskim Kazimierza M. Ujazdowskiego zarabiał 1,4 tys. zł miesięcznie, a trzy lata później – już jako specjalista ds. organizacyjnych w Legnickiej Specjalnej Strefie Ekonomicznej, gdzie Skarb Państwa również jest udziałowcem – otrzymuje uposażenie prawie trzy razy wyższe. W dalszym ciągu jednak daleko mu do starszych politycznym stażem kolegów zatrudnionych w miedziowym holdingu.

Decyzja komitetu politycznego PiS jest odpowiedzią na zarzuty opozycji, od pewnego czasu zwracającej uwagę na kwoty, jakie zarabiają działacze partii zatrudniani w przedsiębiorstwach, których państwo jest akcjonariuszem. Na początku czerwca Platforma Obywatelska zorganizowała „Konwój Wstydu”, swoje wyliczenia przedstawiała wcześniej też Nowoczesna. – Pieniądze i spółki – to jest rozwinięcie skrótu „PiS” – komentował wówczas Grzegorz Zieliński, lider lubińskich struktur N.

Fot. Prawo i Sprawiedliwość via Twitter

Dodaj komentarz