„Moje dzieci błagają bym wygrała z rakiem”. Pomóżmy głogowiance!

Ma troje wspaniałych dzieci i mocno wierzy, że właśnie dla nich uda jej się pokonać śmierć. Wszystkie metody leczenia, które miały jej pomóc zostały już wykorzystane. Teraz pani Joanna z Głogowa stoi pod ścianą. Czasu jest mało, a ostatnią szansą na wyleczenie nowotworu jest kosztowne badanie genowe w tzw. Oncompassie. Do tego potrzebne jest nasze wsparcie. Nie bądźmy obojętni! Pomóżmy!

Zanim usłyszała prawidłową diagnozę, przez dwa lata bolały ją nogi, zanikało czucie, a jej oddech stawał się coraz cięższy. – Najpierw bolała mnie stopa, później noga i biodra. Lekarze zarzucali wszystko na przepuklinę w kręgosłupie. Rehabilitacja w postaci zabiegów fizykalnych pogorszyła bóle. Przestałam chodzić, zrobili mi rezonans kręgosłupa, który nic nie wykazał. Przez przypadek trafiłam na dobrego neurologa, który w trybie pilnym wysłał mnie na rezonans z kontrastem – wspomina 42-letnia głogowianka.

Gdy do jej szpitalnej sali weszło kilku lekarzy, już wtedy przeczuwała, że diagnoza nie będzie dla niej dobra. Niestety najgorsze obawy się potwierdziły… Wyrok brzmiał: nowotwór rdzenia od odcinka szyjnego rozlewający się aż do odcinka piersiowego. Te słowa tak zmroziły panią Joannę, że aż zemdlała.

Zdaniem lekarzy to rzadko spotykany guz, który co gorsza urósł do takich rozmiarów, że konieczna była natychmiastowa operacja. Problem w tym, że szpital nie dysponował odpowiednim sprzętem do jej przeprowadzenia. Pani Joanna dostała wówczas telefony do dwóch specjalistów, zajmujących się operacjami na rdzeniach. Pierwszy z nich, po obejrzeniu wyników, odmówił wykonania zabiegu, twierdząc, że nie widzi szans powodzenia. – Płakałam i modliłam się. Pamiętam, jak powiedział, że mam może dwa tygodnie, aby pozałatwiać sprawy, bo nowotwór tak rozlany, że nawet gdyby zaczął operację – to ja nie przeżyję. A tak mam te dwa tygodnie na bycie z rodziną – opowiada ze smutkiem pani Joanna.

Brak sił i brak odwagi spowodował, że do drugiego specjalisty głogowianka już nie zadzwoniła. Jak sama mówi, tamtego dnia po raz pierwszy się poddała. Na szczęście wyręczyła ją w tym rodzina i to dzięki niej pani Joanna ostatecznie została przyjęta na oddział neurochirurgii, gdzie następnie przeszła skomplikowaną operację. Udało jej się przeżyć, ale czterokończynowe porażenie jakiego po niej doznała, spowodowało jeszcze większy smutek i płacz. Trudno bowiem o inne uczucia, kiedy nawet nie można przytulić ani pogłaskać swoich dzieci…

Nadzieja na powrót do zdrowia malała, ale za sprawą lekarza głogowiance udało się odzyskać siłę do walki z chorobą. – Profesor na każdym obchodzie pocieszał mnie, starał się zarazić mnie optymizmem i w końcu mu się udało. Pomyślałam sobie, że skoro lekarz we mnie wierzy, to dlaczego ja mam wątpić? – wspomina. Po zagojeniu się rany pooperacyjnej pani Joanna trafiła do szpitala rehabilitacyjnego. Tam po raz pierwszy musiała zmierzyć się z nową rzeczywistością, gdy posadzono ją na wózku inwalidzkim. Chociaż wyniki radioterapii były złe, to wciąż nie traciła wiary na wyzdrowienie.

Od tej pory pani Joanna większość czasu spędziła na wózku. Jedynie krótkie dystanse pokonywała o kulach. Regularnie, co kilka miesięcy, robiła rezonans magnetyczny i wydawało się, że wszystko jest w porządku. Niestety, w styczniu tego roku problemy wróciły…Brak sił w nogach, ogólne osłabienie i kłopoty neurologiczne.

Okazało się, że w jej rdzeniu zagnieździł się drugi wielki guz z odcinka piersiowego aż do lędźwiowego. Kolejna operacja była bardzo ryzykowna i miała zaledwie cztery procent powodzenia. Dlatego lekarz zanim się na nią zdecydował musiał się długo nad tym zastanowić. Ten czas pani Joanna postanowiła wykorzystać na napisanie listów pożegnalnych do swoich dzieci. – Chciałam im powiedzieć, że bardzo je kocham, pomimo że było nam dane krótko cieszyć się razem jako rodzina, to zawsze będę z nimi, na zawsze. Że są najdzielniejszymi moimi maluchami, bo zawsze były przy mnie i wspierały w chorobie. List był odpowiednią formą na tamten czas, bo wiedziałam, że nie dam rady im tego powiedzieć w oczy – opowiada ze łzami w oczach pani Joanna.

Wreszcie doszło do wspomnianej operacji. – Ten wspaniały człowiek po raz drugi uratował mi życie – mówi 42-latka, która od tamtej pory sprawne ma już tylko ręce. Wózek inwalidzki stał się już koniecznością, ponieważ przerwany został rdzeń kręgowy. Pani Joanna zaakceptowała już fakt, że nigdy nie stanie na własnych nogach. Chciała bowiem wygrać coś znacznie cenniejszego niż chodzenie – życie ze swoimi dziećmi.

Niedawno guz odrósł i zrobił się jeszcze większy niż przed operacją. Nie ma już metod leczenia, które mogłyby pomóc pani Joannie, która wykorzystała już maksymalna dawkę promieniowania, jaką była w stanie przeżyć.

Onkolog zaproponował jej ostatnią szansę na życie. Jest nią badanie genowe w tzw. Oncompassie. Cena jest wysoka, bo należy zbadać dwa guzy, każdy o innej budowie. Tylko w ten sposób można znaleźć odpowiednie lekarstwo.

Bardzo ważną rolę odgrywa czas, gdyż komórki nowotworowe szybko się namnażają. Badanie rozpocznie się w momencie przelania pieniędzy. – Nie mam takich pieniędzy, nikt z moich bliskich i znajomych też nie. Jeśli się teraz poddam, będzie to oznaczało tylko jedno – śmierć. Listy, które napisałam do moich dzieci, nadal trzymam w szufladzie. Proszę, pomóżcie mi sprawić, by moje dzieci przeczytały je jak najpóźniej – prosi pani Joanna, dla której ostatnia nadzieja warta jest około 77 tys. złotych. Ponad jedną trzecią tej sumy udało już się zebrać. Brakuje jeszcze 48 tys. złotych.Liczy się każda złotówka!

Wpłacać można za pośrednictwem strony www.siepomaga.pl. Zbiórka potrwa do końca listopada.

Fot. Archiwum pani Joanny

Dodaj komentarz