Częściowo przyznał się do winy 30-letni głogowian Bartosz K., oskarżony o to, że ze szczególnym okrucieństwem uśmiercił swoją kotkę, wyrzucając ją przez okno balkonu. Mężczyzna nie przyznaje się natomiast do znęcania się nad zwierzęciem. Podczas dzisiejszej rozprawy w głogowskim sądzie odpowiadał tylko na pytania sędziego i obrońcy. W tej sprawie sąd powołał nowych świadków. Kolejna rozprawa odbędzie się pod koniec stycznia przyszłego roku.
Oprócz oskarżonego 30-latka, w sądzie zeznawały też jego żona oraz kobieta, która znalazła ranną kotkę. Mężczyzna przekonywał, że kochał zwierzę, dbał o nie, chodził z nim na wizyty do lekarza weterynarii. Feralnego dnia, jak stwierdził, chciał położyć kotkę na gzymsie balkonu, ale ta wyrwała mu się i spadła. Poszedł jej szukać, ale nie znalazł. Pomagała mu w tym także żona. Niedługo po tym, jak wrócili do domu, do drzwi zapukali policjanci.
– Cała sprawa jest dla mnie stresującym przeżyciem, nie mogę zrozumieć, co tam się stało – mówił Bartosz. K.
Jak dodał, kiedy przyszli policjanci zaprzeczył wszystkiemu, bo – jak tłumaczył: „Bałem się, że cała wina spadnie na mnie, że zrobiłem to specjalnie”.
Tłumaczenie oskarżonego nie przekonuje jednak oskarżyciela posiłkowego.
– Moim zdaniem, oskarżony konfabuluje – twierdzi Konrad Kuźmiński z Dolnośląskiego Inspektoratu Ochrony Zwierząt. – Inne informacje zostały przekazane w notatce policyjnej, inne w protokole przesłuchania, a inne podczas dzisiejszej rozprawy. Oskarżony poinformował, że kot miał wskakiwać na szkła, na szyby, na okna, gdzie mógł się skaleczyć. Warte wskazania jest to, że oskarżony tego dnia spożywał alkohol i zeznania oskarżonego i jego małżonki nie są spójne.
Świadkiem całego zdarzenia była mieszkanka Głogowa, która znalazła ranne zwierzę i zawiozła je do weterynarza. Kiedy okazało się, że zwierzęcia nie udało się uratować, powiadomiła policję. Kobieta także nie wierzy w wersję podaną przez oskarżonego.
– Nigdy nie widziałam, żeby ktoś z taką złością wyrzucił zwierzę – powiedziała nam świadek Anna Bartkowska – Podbiegłam w to miejsce. Zobaczyłam, że siedzi kot, który ma cały pyszczek zakrwawiony. Na ziemi nie było krwi, więc kot nie spadł pyszczkiem na ziemię. Zaczął się dusić. Szybko go zabrałam do samochodu, zadzwoniłam do weterynarza i zapytałam, czy jest jeszcze w lecznicy. Powiedział, że na mnie poczeka. Jak dojechałam do lecznicy, kot był już nieprzytomny. Próbowaliśmy go ratować, ale niestety okazało się, że żebra przebiły płuca i kot się utopił we własnej krwi. Sama mam koty. Wiem, jakie to są zwierzęta. Ten kot został wyrzucony z taką straszną złością. Dlatego myślałam, że jest to pluszowa zabawka, bo nigdy nie przypuszczałam, że ktoś może z taką złością wyrzucić zwierzę, by zrobić mu krzywdę.
Sąd postanowił przesłuchać w charakterze świadków lekarzy weterynarii, którzy przeprowadzali sekcję zwłok zwierzęcia.
Przypomnijmy, do zdarzenia doszło 25 maja w godzinach wieczornych.
Za przestępstwo, o które oskarżony jest głogowianin grozi do 3 lat więzienia. Kolejna rozprawa odbędzie się pod koniec stycznia przyszłego roku.
Zobacz także:
UR/FOT. UR
A nawet jakby to co z tego?
Dzisiaj bardziej przejmujemy się zwierzętami niż ludźmi.
Takim człowiekiem jak ty, kompletnie bez empatii zupełnie bym się nie przejmowała. Za to zwierzęcia – szkoda!
Ot, lewacka logika. Dzisiaj w TV na każdym kanale pomagali jeżom – a człowiekowi kiedyś pomogłaś n.p. bezdomnemu? Bo ja n.p. kiedyś takiej osobie kupowałem herbatę. Żyjemy w dziwnych czasach, gdzie zwierzę ma się bardzo dobrze, a człowiek jest niewolnikiem (wszak oddaje 3/4 pensji państwu) i jeszcze się z tego cieszy.
Obojętnego na cierpienie zwierząt i ludzka niedola nie wzruszy…
Nie ma po co wyzywać ludzi chcących poprawy losu zwierząt od lewaków. Oni też kupują bezdomnemu bułkę czy herbatę. A jak dobrze mają zwierzęta – pewnie są ludzie, którzy mają na tym punkcie hopla, ale są też tacy, którzy zagłodzą, wypracują na śmierć, ubiją kijem, wyrzucą przez okno…