Krzysztof Materna: Posła chciałbym mieć mądrego

O Polsce i Polakach, absurdach rzeczywistości w naszym kraju, celebrytach i artystach, hejcie, polityce i współpracy z Wojciechem Mannem – między innymi o tym rozmawialiśmy ostatnio z Krzysztofem Materną. Mistrz słowa i humoru gościł niedawno w Lubinie, gdzie wspólnie z Olgą Bołądź wystąpił na scenie Centrum Kultury Muza z przedstawieniem „Dobry wieczór Państwu”.

Podobno inspiracją do tego spektaklu był monodram o show-biznesie, który pokazała panu Krystyna Janda. Może pan powiedzieć coś więcej na ten temat?

To była historia faceta, który prowadzi w Niemczech talk show. W pewnym momencie oglądalność znacząco spada, a ten człowiek zaczyna mieć kłopoty ze sobą. Po przeczytaniu wydawało mi się to kompletnie nieciekawe. Krysia chciała, żebym to reżyserował, ale ja znam wiele ciekawszych historii od samego siebie. Ona mówi: to napisz. Więc napisałem. Przedstawienie „Dobry wieczór państwu” jest właściwie autoironiczne. To opowieść o kimś, kto w dziedzinie tak zwanej konferansjerki prowadził w Polsce już wszystko., ale w związku ze zmianą czasów, ze zmianą estetyki czy sposobów działania mediów, w tej chwili w show-biznesie nie funkcjonuje. Straciłem to, co kiedyś miałem. Straciłem oglądalność, straciłem programy telewizyjne z bardzo różnych przyczyn. To przedstawienie jest właściwie moją odpowiedzią na to, co się dzieje we współczesnym show-biznesie z pozycji człowieka, który już w nim nie może uczestniczyć.

Jakie były te przyczyny?

Jest ich bardzo wiele, ale najbardziej boli to, że show-biznes stał się właściwie spełnieniem zapotrzebowania na najtańszą rozrywkę. Wychowałem się na kabaretach, w których grali najlepsi polscy aktorzy dramatyczni. W tej chwili w większości kabaretów występują kompletni amatorzy. To nie są aktorzy, to są ludzie z akademika, z których telewizja zrobiła gwiazdy. Jeśli ja się dowiaduję, że absolwentka szkoły teatralnej otrzymuje tytuł najlepszej aktorki roku dlatego, że występuje w reklamie, to dla mnie to jest wstrząs. To, czym żyje ta najszersza publiczność, czyli kolorowe gazety, kto z kim i dlaczego, celebryci, kto kogo upił, kto się z kim rozstał, to są rzeczy, które dawniej funkcjonowały na marginesie życia publicznego. A w tej chwili odgrywają główną rolę.

Czy taki rodzaj żartu, jaki pan kiedyś prezentował z Wojciechem Mannem, Sławomirem Szczęśniakiem i Grzegorzem Wasowskim, ma rację bytu w dzisiejszych czasach?

On nawet w okresie naszej największej popularności w „Za chwilę dalszy ciąg programu” czy „MdM” nie był masowym żartem. To był żart specyficzny. Nie mieliśmy milionowej oglądalności. Tak samo jak mój idol, czyli Monty Python, który jest moim absolutnym guru, miał w Polsce bardzo małą oglądalność. Jego filmy były w kinach studyjnych. To była oglądalność rzędu miliona osób. Nas w najwyższym szczycie popularności mieliśmy oglądało około dwóch milionów widzów na 38-milionowy kraj. Ale jest taka różnica, że ja dzielę poczucie humoru na różne gatunki i wcale nie twierdzę, że ktoś, kto nie rozumie moich żartów, jest ode mnie głupszy czy jakiś inny, dziwny.

Poczucie humoru ma bardzo wiele odcieni. Jest ono związane z czymś, o czym się właściwie nie rozmawia, czyli z gustem. To znaczy z tym, jak człowiek został wychowany, w jakich warunkach, jakie książki przeczytał. To się różni u każdego, ale nie może być tak, że ten najniższy żart, w którym kopię partnera – za przeproszeniem – w tyłek, a on się przewraca, jest jedynym żartem dostępnym w kraju. Jak pan zwróci uwagę na współczesne kabarety, to proszę się zastanowić, o czym oni opowiadają w swoich tekstach. Że każdy jest głupi. Głupi szef, głupia sekretarka, głupi policjant, głupi lekarz… Po pierwsze tak nie jest, a po drugie, pytanie, kto w takim razie jest mądry? Wyrabianie u Polaka takiego poczucia humoru, że on jeden jest fantastyczny, a sąsiad jest już głupi, jest właśnie czymś, co mi nie odpowiada.

To wina mediów, które to pokazują, czy może my sami za to odpowiadamy?

Uważam, że po pierwsze, to jest wina takiej straszliwej komercjalizacji rynku, że liczy się tylko to, co się sprzeda. A po drugie – i myślę, że ważniejsze – to jeśli są telewizje komercyjne i komercyjne gazety, to one mają prawo zarabiać tak, jak chcą. Ale jeśli jest telewizja publiczna, to tam powinno być miejsce dla wszystkich. A przede wszystkim powinno być miejsce na te gatunki, które się tak łatwo nie sprzedają i dotyczą jakiejś dwumilionowej grupy, ale wybranych osób.

Wracając do polskiej sceny rozrywkowej – czy są na niej dziś grupy, których humor szczególnie przypadł panu do gustu?

Oczywiście, że są. Na przykład bardzo lubię Kabaret Moralnego Niepokoju czy grupę Mumio z Katowic, która niedawno wystartowała z nowym programem.

Co pan sądzi o Internecie jako medium?

Internet jest fantastyczny, ale do pewnego momentu. Jeśli ktoś korzysta z Internetu tylko, żeby zaspokoić swój kompleks, prowincjonalizm i wyłącznie zajmuje się dowalaniem innym, nie w formie żartu, tylko w formie hejtu, to oczywiście uważam, że to jest złe i beznadziejne. Dlatego, że ten, kto to robi, nie ponosi żadnej odpowiedzialności, kryje się zwykle pod pseudonimem i nie ma odwagi, żeby stanąć twarzą w twarz i powiedzieć mi, co o mnie myśli. Natomiast z drugiej strony Internet jest czymś fantastycznym, ponieważ po pierwsze daje dostęp do każdego miejsca na świecie w sensie informacyjnym, czyli tego co się dzieje, co się stało przed momentem. A po drugie, świadczy o tym, że zwłaszcza młode pokolenie, które wyrasta, ma poczucie humoru, bo można tam znaleźć mnóstwo zabawnych memów czy komentarzy.

Zatrzymajmy się chwilę przy tym hejcie. Co sprawia, że coraz częściej mówi się o hejcie właśnie, a już nie o krytyce?

To jest kwestia kultury wypowiedzi. Myślę, że są dwie podstawowe przyczyny takiego stanu rzeczy. Pierwsza wiąże się z tym, że jesteśmy bardzo młodą demokracją i tak naprawdę dopiero się jej uczymy. A demokracja niestety nie polega na tym, że wszystko wolno. Druga sprawa jest taka, że jesteśmy rządzeni przez głupich rządzących, którzy uważają, że wszystko im wolno. Zatem jeśli im wolno, to mnie też wolno. Jeśli im wolno łamać konstytucję, omijać prawo, to mnie też wolno. Teraz mamy świetny przykład pomnika księdza Jankowskiego. Jestem przeciwny dewastacji tego pomnika. Oczywiście jestem też za tym, żeby nie było pomnika księdza pedofila, bo rozumiem ból i żal tych ludzi, którzy opowiadają, jak ten duchowny z nimi postępował. Ale uważam też, że pomnik powinien zostać zlikwidowany zgodnie z prawem. Decyzję taką powinna wydać Rada Miasta Gdańska, która nie zdążyła się zebrać. Nie powinno to funkcjonować jako pewnego rodzaju prowokacja. W ten sposób łamiemy prawo i sami się zapętlamy. Bo później przyszli tacy, którym się to nie podobało i znowu postawili ten pomnik, też bezprawnie. I ot, kolejna polska zagadka nie do rozwiązania.

A czy spotkał się pan z hejtem wobec samego siebie?

Na pewno on jest na mój temat, tylko ja go pierniczę i w ogóle się nim nie zajmuję. Jestem człowiekiem pozbawionym chęci przyjmowania pod swoim adresem komplementów, ale też hejtu, który na pewno istnieje. Kiedyś gdzieś przeczytałem, że jestem alkoholikiem, bo mam czerwoną twarz. Mam czerwoną twarz, bo mam nadciśnienie. I co, ja mam z tym polemizować? Polemizuję, biorąc lekarstwa na nadciśnienie.

Mamy jeszcze prawdziwych artystów, czy w większości są to już celebryci?

Mamy wielu świetnych artystów. Rozmawiamy w dniu, w którym naprawdę wspaniały film otrzymał nominację do trzech Oskarów. To nie tylko dotyczy reżysera Pawlikowskiego, ale też fantastycznego operatora i świetnych aktorów. W tym filmie mamy co najmniej czwórkę świetnych aktorów, którzy prezentują światowy poziom. I Joasia Kulig, i Agata Kulesza, i Tomasz Kot, i Borys Szyc to są prawdziwe gwiazdy. Ja się martwię tym, że – jak wcześniej powiedziałem – gwiazdą jest panienka z reklamy i to ona dostaje tytuł najlepszej aktorki. Ale o tych, co naprawdę uprawiają sztukę, się nie martwię. Jest wspaniały teatr Warlikowskiego, równie wspaniały teatr Jarzyny, jest wielu genialnych aktorów, są świetne spektakle w Teatrze Narodowym czy u Krysi Jandy. Jest wiele miejsc, w których sztuka jest na bardzo wysokim poziomie.

Bardzo też lubię młode zespoły muzyczne. Uważam, że świetnym wykonawcą na szeroki rynek muzyczny jest Dawid Podsiadło. Lubię też niektórych raperów: Sokoła, lubię Ostrego, Taco Hemingway’a. Ja jestem otwarty. Pracuję z Jimkiem, tworząc różne projekty koncertowe. Mimo swojego wieku nie wypadłem z obiegu, doceniam to, co jest młode, wartościowe i bardzo to szanuję.

W jednym z wywiadów przyznał pan, że nie jest panu łatwo odnaleźć się w coraz bardziej absurdalnej polskiej rzeczywistości. Co panu w niej najbardziej doskwiera, niepokoi czy irytuje?

Nie irytuje. Ja coraz bardziej jestem zaniepokojony tym, że się do tego przyzwyczaiłem. Do tego, że nie żyję w normalnym kraju, że wszystko co się w nim dzieje złego, staje się normalne. Patrzę na rządzących i widzę, że ich poziom intelektualny nie daje gwarancji bezpiecznego życia w Polsce. Jeśli okazuje się, że kierowca ministra nie ma uprawnień, żeby wozić ministra, jeśli premier lata prywatnie do domu wojskowym transportowcem, jeśli nie ma pieniędzy na to, żeby przeprowadzić właściwą reformę oświaty, a są na to, żeby kompletni amatorzy zarabiali po paręset tysięcy w radach nadzorczych, w spółkach, w Orlenach i innych miejscach, to jest dla mnie niepokojące. Jeśli urzędniczka w NBP otrzymuje tak ogromne wynagrodzenie… Takie przykłady mógłbym mnożyć. Z drugiej strony, czy to jest normalne, że rządzi krajem człowiek, który za nic nie odpowiada, a wydaje wszystkie decyzje? To jest absurd na absurdzie. Jeśli prezesem spółki, która produkuje najwięcej trotylu w Polsce jest człowiek, który z racji wykształcenia zajmował się rybkami i akwariami, to o jakim normalnym kraju możemy mówić? Do pewnego momentu są to rzeczy abstrakcyjnie śmieszne, kompromitujące rządzących i innych, ale w pewnym momencie zaczynają być groźne. Bo okazuje się, że policjant nie strzela tyle razy na strzelnicy, żeby miał wyćwiczone strzelanie, że dwóch policjantów nie potrafi obezwładnić złodzieja, bo nie mieli jeszcze lekcji obezwładniania, bo są źle wyszkoleni, bo armia jest rozbrajana zamiast dozbrajana. Są tysiące takich rzeczy.

A najbardziej mnie przeraża poziom umysłowy co najmniej trzech czwartych tych, którzy stanowią u nas prawo. Gdy słyszę, jak oni się odzywają, jak mówią, jakie mają argumenty, to jestem przerażony. Przerażony ich nieuctwem, nawet ich polszczyzną jestem przerażony. Oni wypowiadają się tak, jakby nie skończyli siedmiu klas szkoły podstawowej albo i gorzej. Ale sami ich wybieramy…

Uważam, że Polacy mają tyle wspaniałych cech. Są przedsiębiorczy, potrafią z niejednego pieca jeść chleb, mają dobre serca, czego dowodem jest choćby Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy i wiele akcji charytatywnych czy zachowanie po śmierci prezydenta Pawła Adamowicza albo w sprawie Europejskiego Centrum Solidarności. Widać, że mamy świetnych ludzi. I powtarzam: to nie zależy ani od wykształcenia, ani od ukończonych uniwersytetów. Są świetni ludzie pracujący pod ziemią i nad ziemią. Szanuję każdego człowieka, ale posła to ja bym chciał mieć mądrego. Chciałbym wiedzieć, że to, co on ustanowi, jest mądre, a nie tylko po to, żeby utrzymał władzę.

Czyli być może problem jest w poziomie edukacji? Bo przecież większość tych ludzi jest wykształconych.

Chyba pan żartuje…

Mam tu na myśli sam fakt ukończenia jakiejś uczelni, a nie ich faktyczną wiedzę.

No właśnie. Dlaczego dwa nasze najlepsze uniwersytety zajmują w rankingu dopiero miejsca w czwartej setce? A niech pan mi pokaże polityka, który się zająknął na temat kultury. Mamy obecnie kampanię wyborczą i o wszystkim jest mowa, a o kulturze nikt nawet nie wspomni. Ludzie zapominają, że od kultury się wszystko zaczyna. Kultura i edukacja to jest podstawa, czego żaden z polityków nie rozumie.

A co my możemy z tym zrobić? Jak powinniśmy na to reagować? Czy jedyną szansą na zmiany są wybory?

Pierwsza sprawa to jest przywrócić normalny stan państwa. To znaczy taki, żeby na właściwych miejscach zawodowych znaleźli się ludzie, posiadający do tego odpowiednie uprawnienia i wykształcenie. Ale żeby do tego doszło musi zmienić się władza…

Oczywiście, ja tu wiele nie pomogę. Będę głosował tak, jak uważam, ale jeśli większość Polaków da się przekupić za 500 zł czy następne 800 zł czy 1 000 zł… Ja już się o siebie nie martwię, jestem już starszym panem. Natomiast martwię się o swoje dzieci, że będą żyły w zadłużonym kraju, który zbankrutuje. A będą żyły na poziomie cofnięcia się cywilizacyjnego w stosunku do Europy o paręset lat.

Interesuje się pan bieżącymi sprawami kraju. Komentuje pan rzeczywistość z przymrużeniem oka, ale też na poważnie. Jest pan częstym gościem Marcina Mellera w „Drugim śniadaniu mistrzów”, choć za eksperta nigdy się pan nie uważał. Rozumiem, że lubi pan czytać i słuchać o współczesnej polityce. Czego brakuje panu w dzisiejszych mediach?

Brakuje mi rzetelnego dziennikarstwa, brakuje mi zawodowstwa. Bo wcale nie uważam, że druga strona, która jest powodowana tą pierwszą, przekraczającą wszystkie granice, zachowuje się właściwie. My odbieramy to jako napaść na rządzących, a nie jesteśmy w stanie wyważyć racji, znaleźć się pośrodku, a na tym polega dziennikarstwo. W tej chwili mamy wyłącznie dziennikarstwo śledczo-sensacyjne. Jak ktoś jest po jednej stronie, to będzie mówił tak. Ktoś jest po drugiej, będzie mówił inaczej. A ja czekam na mądrych komentatorów, którzy pomogą mi – człowiekowi, który się tym nie interesuje i nie zna wielu zakulisowych rzeczy – podjąć właściwą decyzję.

Wspominał pan kiedyś o profesorze Marcinie Matczaku, którego pan ceni, ponieważ w prosty i przystępny sposób potrafi wyjaśnić cały ten spór wokół Trybunału Konstytucyjnego. Czy jest takich ekspertów więcej, których pan szczególnie lubi słuchać lub czytać?

Bardzo cenię np. rzecznika Sądu Najwyższego (Michał Laskowski – przyp. red.) za to m.in. że jest wyważony, nie jest emocjonalny, postępuje zgodnie z literą prawa. Ja nie aspiruję do wiedzy na temat, ale akurat sprawy Trybunału Konstytucyjnego i Sądu Najwyższego to kwestie, które mają dla mnie wiele tajemnic. Natomiast prof. Matczak jest jednym z takich ludzi, których wypowiedzi rozumiem. On potrafi wytłumaczyć, dlaczego dla mnie jako zwykłego obywatela ważne są decyzje Trybunału Konstytucyjnego. Potrafi to opowiedzieć w przystępny i zrozumiały dla mnie sposób. Są też inni wybitni specjaliści, którzy mówią tak, że ja ich w ogóle nie rozumiem.

Nadal jesteśmy wesołym narodem?

Myślę, że bardzo się to zmieniło przez podział. Trudno być wesołym narodem, jeśli spędzamy tyle czasu na omawianiu tego, czy eksperyment z puszkami lub parówkami w sprawie tragedii smoleńskiej jest dobrym eksperymentem. To już nie jest wesołe, to jest tragiczne. Nie należę do tych, którzy chcą kpić z łatwych rzeczy. Nigdy się nie śmiałem z ludzkich nazwisk. Wydawało mi się to za łatwe po prostu. Poza tym uważam, że coraz mniej Polaków chce się czegoś dowiedzieć albo poszerzyć swoje horyzonty. Tylko mówią „ja wiem”, a to nie jest do końca prawda.

Sporo pan podróżował po świecie. Co sądzi pan o poziomie współczesnej debaty publicznej w Polsce? Jak ona wygląda w porównaniu z innymi krajami?

Uważam, że debata w Polsce jest tłamszona. Smutne jest to, że takie znaczące i ważne debaty mają podłoże martyrologiczne. To co się działo w Gdańsku po śmierci prezydenta Adamowicza było przykładem czegoś fantastycznego. To była nowa solidarność, nowy stosunek ludzi do poważnej rozmowy. Chciałbym tylko, żeby media uczestniczyły w tym szerzej. Żeby debata publiczna była w telewizji publicznej. Tam jej niestety nie ma. Tam jest nagonka.

Uważa pan, że tej debaty nie ma od ostatnich wyborów parlamentarnych w 2015 roku?

Tak. Choć uważam, że było słabo z nią już za czasów Platformy, bo wtedy też telewizja publiczna nie była idealna. To ona właśnie zepsuła dorobek telewizji publicznej, to ona wprowadziła kabarety i piosenkę biesiadną, to ona zlikwidowała Teatr Telewizji w takim wymiarze, który był dawniej. To ona mało uczestniczyła w produkcji dobrych filmów, robiła słabe seriale…

Wina telewizji publicznej, będącej zawsze narzędziem polityków, jest kolosalna, bo to ona ma największy wpływ i największy zasięg na kształtowanie ludzi. Dlatego, kiedy się dowiaduję, że ten sejm uchwalił 1,3 mld na dofinansowanie telewizji po to żeby pan Kurski zrobił nowego „Sylwestra marzeń”, to się temu sprzeciwiam.

Jak pan wspomina współpracę z Wojciechem Mannem? I nie tylko współpracę, bo przecież nie łączyły was tylko sprawy zawodowe.

Wspominam jako coś fantastycznego, ponieważ rzadko się zdarza, żeby na niwie zawodowej spotkać człowieka, który wzbudza taki partnerski podziw i z którym się wspaniale pracuje. My byliśmy z Wojtkiem taką parą, która niesłychanie uzupełniała się w swoich kompletnie różnych zainteresowaniach. I to nie tylko w sprawach zawodowych. Ja na przykład bardzo się interesuję sportem, a Wojtek w ogóle. Ja grałem w golfa, a on nigdy nie wychodził na pole. Byliśmy kompletnie różni, ale spędzaliśmy ze sobą całe godziny i opowiadaliśmy sobie o rozmaitych rzeczach. Ja mu tysiąc razy mówiłem, dlaczego gram w tego golfa i dlaczego to jest wspaniały sport, a on mi tysiąc razy mówił o solówce Jimi’ego Hendrixa z 1969 roku.

Nadal macie ze sobą kontakt?

Nie chcę powiedzieć, że codzienny, ale towarzyski bardzo duży. Często wymieniamy poglądy na to, co się dzieje.

Oprócz golfa interesuje się pan jeszcze jakimś innym sportem?

Interesuję się piłką nożną. Kibicuję dwóm drużynom: od lat Barcelonie i Legii Warszawa. No i kibicuję też reprezentacji Polski. Jestem takim kibicem na dobre i na złe. Przeszedłem już tyle wzlotów i upadków, ale uważam, że jest, jak jest. Dlaczego skoro tyle rzeczy, które wymieniliśmy, jest słabych w naszym kraju, to piłka ma być genialna? A z drugiej strony, niedawno wróciłem z Włoch, gdzie spędziłem kilka dni, i po prostu nie ma gazety, która nie pisałaby o świetnej grze Krzysztofa Piątka.

Dziękuję za rozmowę.

Bardzo proszę.

Fot. Jacek Martyneczko dla CK Muza w Lubinie

Dodaj komentarz