Chcą go wysłać na front w Donbasie (WIDEO)

andriiAndrii Vaskivskyi w Lubinie mieszka od 17 lat. Tu skończył szkoły, pracował, nawiązał przyjaźnie. Przez urzędniczą bezduszność i zawiłe procedury już za dwa tygodnie, jeśli nie wyjedzie z kraju sam, zostanie deportowany. Tam już upomina się o niego ukraińska armia. Przyjaciele proszą o pomoc.

26-letni Andrii Vaskivskyi przyjechał do Lubina w sylwestrową noc w 1999 r. jako 9-letnie dziecko wpisane do paszportu mamy. Skończył tutaj podstawówkę, gimnazjum i liceum. Mówi płynnie po polsku i, jak deklaruje, czuje się zarówno Polakiem, jak i Ukraińcem. Lubinianie poznali go, kiedy wyjeżdżał do Kijowa jako przedstawiciel fundacji Otwarty Dialog, żeby rejestrować sytuacje łamania prawa przez władze Ukrainy. Pojechał wraz z ośmioma innymi osobami, między innymi z Warszawy i Olsztyna. On był jedynym przedstawicielem Dolnego Śląska. Pisaliśmy o tym TUTAJ.

Od lat Andrii próbuje ułożyć sobie życie w Polsce. Instytucje mu w tym nie pomagają, a pierwsze kłopoty zaczęły się już w szkole, kiedy wprowadzono elektroniczny dziennik – przez brak PESEL musiał powtarzać klasę. W międzyczasie osiągnął pełnoletność, mama otrzymała polskie obywatelstwo, a on sam rozpoczął zmagania z biurokratyczną machiną.

– Od pewnego czasu nie mogę już w Polsce legalnie pracować, nie mogę pójść do lekarza, mieszkam u przyjaciół. Odmówiono mi pobytu czasowego, stałego, obywatelstwa. Gdy kończy się wiza, po nową muszę jechać na Ukrainę. Raz źle zrozumiałem przepisy, otrzymałem multiwizę, ale nie wiedziałem wówczas, że między jednym a drugim pobytem w Polsce miałem na trzy miesiące wracać na Ukrainę. Nic nie zapowiadało problemów, przekraczałem granicę normalnie, mieszkałem i pracowałem w Lubinie. Aż przy rutynowej kontroli okazało się, że jestem w Polsce nielegalnie. Spędziłem noc w policyjnym areszcie, potem musiałem opuścić kraj. Teraz nie wiem, czy i na jak długo otrzymam kolejną wizę, raz to były trzy miesiące, innym razem 45 dni. Chciałbym żyć w Polsce, ale mieć bardziej stabilne życie, założyć rodzinę – mówi Andrii.

Andrii próbował nawet życie na Ukrainie, ale tamtejsze warunki są zupełnie inne niż polskie. Zarobki są mizerne, ceny wysokie. Jako kasjer pracował w miesiącu 280 godzin, a zarobił 6 tys. hrywien (niecałe 900 zł). Sam wniosek wizowy kosztuje 40 euro. Po roku wrócił do Lubina.

– Wychowałem się tutaj, a na Ukrainie inaczej wygląda praca, życie, wszystko. Moja rodzina żyje na wsi, tam nie ma po co wracać. Skończyłem polskie szkoły, ciężko mi było znaleźć w Kijowie pracę i mieszkanie. Nikogo tam nie znam. W Polsce zacząłem studia, ale nie mogę ich kontynuować, bo nigdy nie wiem, jaką decyzję podejmą urzędy. Zaczynam od początku już trzeci raz – mówi Andrii.

Na pomoc ruszyli przyjaciele – w Internecie gromadzą pieniądze na podróż, na mieszkanie, na postępowania wizowe. Mają nadzieję, że również na jego szczęśliwy powrót do Polski. Wpłacają małe kwoty, ale mają nadzieję, że zbierze się tyle, żeby Andrii nie trafił na front. Boją się, że względu na stan zdrowia i niewyleczone urazy nie przeżyje wojny. On sam też obawia się o swoje życie.

– Chcę pomagać Ukrainie, bo czuję, że to także mój kraj. Dlatego pojechałem na Majdan, nie mogłem siedzieć bezczynnie. Ale liczę się z tym, że jeśli trafię na front, prawdopodobnie zginę – mówi Andrii.

Wczoraj Parlament Europejski opowiedział się za zniesieniem wiz dla obywateli Ukrainy. Ale ograniczenia pozostają – Ukraińcy będą mogli przebywać w krajach Unii tylko 90 dni w ciągu półrocza.

Koledzy Andrii żartują, że jego problemy rozwiązałaby polska żona. – Chcę ożenić się z miłości, nie dla dla wizy – śmieje się Andrii. – Mam trudne życie, ale nie chcę go sobie całkiem zmarnować.

Jeśli ktoś potrafi pomóc Andrii, może się z nim kontaktować przez Facebooka lub pisać na adres naszej redakcji.

Dodaj komentarz